endriu123457 56 Opublikowano 23 Sierpnia 2013 7:00 Wstałem bo nie mogłem już spać i wytrzymać wiedząc że to już sylwester, wstałem i sie umyłem i ubrałem. 8:00 Zjadłem soczyste śniadanie. 9:00 Strzeliłem pare petard słabszych. 10:00 oglądałem tv. 11:00 poszedłem rozkładać pokaz na dworze. 13:00 wróciłem do domu w miedzy czasie strzeliłem 3x Fp3/Small. 14;00 siedziałem w domu. 15:00 przyjechał do mnie kolega i poszedłem z kolega do Biedronki kupić coś do picia i jedzenia. 16:30 Wróciliśmy z tej Biedronki i poszedliśmy dalej strzelać 18:00 oficjalnie otworzyłem Sylwestra małą kostką i 70 strzałowym karabinkiem z FP3/Small 20:00 poszedłem na chwile do domu po wszystkie fajerwerki 20:30 Strzelaliśmy wszystkimi art. różnymi jakie tylko posiadałem 22:00 Mieliśmy jeszcze o ile pamiętam 8 paczek fp3 więc zabraliśmy ja i kolega po jednej paczce i kto szybciej wystrzela paczka, zrobiliśmy tak po chwili przyszła sasiadka że zadzwoni po policje że za głośno strzelamy. Bitwę wygrałem ja hehe jakoś po 23:00 podlączyłem wszystkie zapalniki do systemu i ostatnie popatrzenie zrobienie fotek. 00:00 Rozpoczął się mój pierwszy pokaz na system !!! Który udał się bardzo dobrze Po pokazie udałem się zobaczyć czy wszystko zgodnie z planem wystrzeliło, zabrałem systemy i poszedłem spać endriu123457 Cytuj
capodanno 37 Opublikowano 5 Lutego 2014 Obudziłem się o ósmej i od razu po przebudzeniu wyrzuciłem pikolaka z balkonu :)/>/> Widok przez okno nie był jednak miłym zaskoczeniem, bo wszystko tonęło we mgle, przez którą ledwo przebijało się słońce. Zjadłem śniadanie i włączyłem telewizor, aby zerknąć na prognozę pogody i posłuchać wiadomości dotyczących Sylwestra i fajerwerków (lubię tego słuchać :)/>/> ). Po dziesiątej poszedłem do komputera, by przeczytać nowe posty na forum. Chciałem jednak prawdziwie poczuć sylwestrowy klimat, więc o 11:30 ubrałem się, wziąłem pikolaki i zapałki do jednej kieszeni, FP3 Small do drugiej, wsiadłem na rower i pojechałem postrzelać nad rzekę. Pozbyłem się całej paczki Piccolo i połowy JC05. Poza mną nikogo tam nie było, choć w poprzednich latach to tam zjeżdżało najwięcej osób, by postrzelać petardami :)/>/>. Niestety, po godzinie zaczęło kropić... Wróciłem szybko do domu i zasiadłem przed telewizorem, oglądałem jakieś seriale, a później transmisję na żywo z powitania 2014 roku w Sydney. Następnie poszedłem jeszcze na chwilę na shoutboxa, a potem spać, by starczyło mi energii na całą noc ;)/>/> Obudziły mnie huki wyrzutni puszczanej niedaleko. Trochę się już ściemniło, słońce właśnie zaszło, ale przez mgłę niczego nie było widać. Powietrze było wilgotne. Widoczność była taka, że chyba nie mogło być gorzej. Pogoda zniechęciła posiadaczy fajerwerków i aż do 20:00 (!) nie słyszałem żadnych huków. Dopiero wtedy niedaleko mnie zaczęli strzelać rakietami i moździerzem. Co prawda moździerz to nie wyrzutnia, a jego efekty nie były zbyt powalające, ale zawsze warto popatrzeć ;)/>/> Kiedy jedna z szelek leciała wysoko, zauważyłem na niebie gwiazdę. Ucieszyłem się i zacząłem mieć nadzieję, że pogoda jeszcze się poprawi. Ludzie chyba też zaczęli mieć tę nadzieję, bo na niebie nareszcie pojawiło się więcej fajerwerków. Przez całą noc gdzieś daleko wystrzeliwały rakiety z efektem brokatu. Było ich dużo, chyba z trzydzieści ;)/>/> Przed 21:00 usiadłem przy komputerze, aby oglądać transmisję na żywo z powitania Nowego Roku w Dubaju. Kiedy widowisko w Dubaju się kończyło, usłyszałem przez okno odgłosy śmiechu i zabawy na podwórku sąsiada ;)/>/> Po chwili poleciały stamtąd ładne rakiety, parę rzymskich ogni i dwie duże fontanny. Te fajerwerki były niezłej jakości, rozpryski były duże. Szybko spostrzegłem, że pogoda zaczęła się poprawiać. Na północnej stronie nieba zaroiło się od gwiazd, chmury zaczęły odchodzić. Usiadłem więc przy oknie i słuchając głośnej muzyki oglądałem wieczorne strzelane. Huków było coraz więcej. Oczywiście w międzyczasie oglądałem telewizję i rozmawiałem. Kiedy wybiła 23:00, niebo było już czyste, widoczność niezła, więc...nic, ino się cieszyć ;)/>/> Byłem podekscytowany. Odbezpieczyłem lonty i przygotowałem skrzynkę, na której będę trzymał fajerwerki, by nie miały kontaktu z wilgocią. O godzinie 23:40 nadeszła ta, wyczekiwana przez cały rok chwila. Wyszedłem na pole, wyniosłem fajerwerki i zacząłem strzelać (opisy efektów można przeczytać w wątku ''Wrażenia i oceny efektów po Sylwestrze''). Do domu już nie wracałem. Aby poczuć tę cudowną atmosferę, odliczanie i północ spędziłem na podwórku. Oglądałem rakiety i wyrzutnie sąsiada (w tym piękną kątówkę podobną do Voyager 1), oraz inne fajerwerki, wśród których ''modny'' był efekt brokatu. Strzelanie skończyło się około 0:20. Wróciłem do domu, oglądałem telewizję i zasiadłem na chwilę przy forum. W międzyczasie oglądałem transmisję na żywo z powitania 2014 roku w Londynie (moim zdaniem najlepszy pokaz na świecie) i jakiś film. Spać poszedłem po obejrzeniu pokazu w Rio de Janeiro (około 3:30). To był wspaniały Sylwester! :christmascool:/>/> :fireworks:/>/> . Cytuj
damian7878 98 Opublikowano 6 Lutego 2014 Dla mnie oczywiście Sylwester to najwspanialszy dzień w roku.Wstaje około godziny 7.30.Najpierw robię to co do mnie należy czyli wykonuje pewne obowiązki.Jeśli w Sylwka jest śnieg to odśnieżam drogę na pole do pokazu.Zawsze rano w Sylwestra przyjeżdża do mnie brat cioteczny i razem strzelamy.Około 10-10.30 wkraczam do dzieła.Zaczynam strzelać wtedy różnymi petardami od najmniejszej do największej.Strzelam tak z 20 min potem idę na 30 min do domu a potem znów strzelać i tak w kółko aż się ściemni.Może należy wspomnieć też,że tak około godziny 13 zaczynam przygotowywać miejsce na swoim polu do pokazu.Wkopuje rury do rakiet i moździerzy równam szpadlem pole by wyrzutnie stały na polu równo.Wiozę,też na pole cegły by oczywiście ubezpieczyć wyrzutnie,by żadna się nie przewróciła.Wyrzutnie zawsze stawiam na palety bądź większe,szersze deski.Zajmuje mnie to gdzieś 1h.Jak nadejdzie godzina 16 zaczyna strzelać pierwsze rakiety(oczywiście te mniejsze,moździerze i artykuły różne(fontanny i wulkany,bączki,rzymskie ognie,sproboskopy,petardy,samoloty i inne artykuły.Oczywiście tradycyjnie w każdego Sylwestra strzelam małą wyrzutnie.Zawsze z całego stuffu wybieram tą według mnie możliwie najgorszą wyrzutnię.Strzelanie trwa gdzieś tak około godziny 21.Potem kolacja,wejście na forum na kilka minut.Później około godziny 22 robię pamiątkowe zdjęcia ze stuffu do pokazu.Od 23 nerwowo przechacam się po domu i liczę minuty aż nastanie godzina 23.30.Potem wraz z bratem i bratem ciotecznym wychodzimy z domu.Oczywiście bierzemy ze sobą artykuły pirotechniczne.Ustawiamy wszystko tak jak być powinno tak do 23.50 i czekamy 5 min.Gdy nadejdzie 23.55 wszyscy zaczynamy odliczać głośno ostatnią minutę.Zaczynam strzelać 5 min wcześniej bo najpierw strzelam te potencjalnie słabsze artykuły czyli moździerze i mniejsze rakiety.Wielkie bum zaczyna się tak około 12.00 wtedy zaczynam odpalać największe rakiety i seriami odpalam wyrzutnie od najmniejszych do największych.Zawsze wyrzutnie odpalam zgodnie z kolejnością ustaloną z braćmi.Kończę strzelać zawsze najpóźniej z całej wioski około godziny 00.20.Potem odbieram gratulację od rodziny i wszystkich zgromadzonych na polu ludzi.Niektórzy sąsiedzi dzwoniął do mnie gdzieś do 2 z życzeniami i gratulują pokazu.Jak zwykle słyszę te same słowa-najlepszy pokaz w okolicy zrobiłeś,między czasie pije szampana,omawiamy z braćmi fajerwerki,fascynujemy się nimi,opowiadamy o nich i cieszymy sie,że pokaz się udał.Między godziną 4-5 idę spać. Cytuj
piropiotr223 11 Opublikowano 31 Marca 2014 Ja napisze krótko. 9-00 do 19-00 ostre nawalanie petardami z przerwą na obiad, nie ma czasu na kompa. Ewentualnie ostateczne zakupy na mieście. 20-00 do 23-30 impreza z rodzinką, co jakiś czas wychodze z dwoma ciotkami, bratem itp. na mniejsze strzelanie. 23-30 do 00-15 Oglądanie fajerwerków innych osób. 00-15 do 01-00 Moje piękne show. 01-20 do 03-30 Dalsza impreza z rodzinką,szampan, itp. 03-40 Spać. Na następny dzień troche się postrzela i ogląda pozostałości. I na tym kończy się najlepszy dzień w roku. Cytuj
piropilo12 0 Opublikowano 31 Marca 2014 U mnie to jest tak: 7 pobudka 8 po załatwieniu wszystkich rannych spraw wale małymi picolakami 10 - 16 przerwa na zakupy i inne sprawy 16 wale jakieś achtungi motylki cyrkoblitze itp. 18 - 22 male rakiety i wyrzutnie 23 55 wale juz ostro same konkrety. Cytuj
samciek 0 Opublikowano 26 Maja 2014 Impreza na sali, ponad 8o osób, byliśmy organizatorami, nasz pokaz kosztował... 50 złotych ;-) Ale to była nasza pierwsza taka impreza, mamy nauczkę na przyszłość. W tym roku chcemy mierzyć się już z budżetem na poziomie 2 tysięcy złotych ;-) Cytuj
capodanno 37 Opublikowano 6 Stycznia 2016 Sylwester minął, więc pora na kolejne wypracowanie Dzień wieńczący ciekawy i miły dla mnie rok 2015, także zapisze się miło w moich wspomnieniach. Chociaż ostatnie dni przed 31 grudnia były zaskakująco ciche (prawie w ogóle nie słyszałem wystrzałów), klimat tego jedynego w swoim rodzaju dnia narastał z każdą chwilą i sprawił we mnie duże podekscytowanie. Tak duże, że w ostatnią całą noc 2015 roku kilka razy się budziłem . Może właśnie z tego powodu wstałem wcześnie, kiedy tylko zobaczyłem, że zaczyna się przejaśniać. Przed siódmą sprawdziłem temperaturę na szaro-białym z zimna dworze - termometr wskazywał -14 stopni. Zupełnie się tym nie przejmując, wyszedłem na balkon i jeszcze przed wschodem słońca wyrzuciłem kilka Explosive I, których wybuchy były pierwszymi usłyszanymi przeze mnie tego dnia. Po chwili zza drzew wyłoniło się słońce i rozpoczął się piękny, bezchmurny poranek. Po zjedzeniu śniadania, kontynuowałem "przez-okienne" strzelanie. W ruch poszły FP3 Small, Explosive I i Explosive II, Triangle i pierwsze sztuki FP3. Okolica się obudziła i dało się słyszeć pierwsze "poligonowe" strzały. Poszedłem na chwilę do komputera, by poudzielać się na forum i poczytać podsumowania 2015 roku w różnych dziedzinach życia. O godzinie 12:30 spakowałem wszystkie petardy do kartonu po Trianglach, i wyszedłem strzelać na podwórko (było bowiem tak zimno, że nie miałem ochoty jechać nad rzekę ). Najpierw pozbyłem się najgorszego, czyli starych Piccolo, potem przyszła kolej na odpalanie explosivek i zabawę FP3, które odpalałem na bruku, by uniknąć powstawania kraterów w trawie . Ddo domu wróciłem na kilka minut przed godziną 14:00, aby obejrzeć w telewizji pokaz fajerwerków w Sydney. Po zakończeniu pokazu odpalałem jeszcze FP3 i razem z kolegą piropiotr223 przeprowadziłem test słyszalności FP3 z dużej odległości . Następnie przyszedł czas na obiad, czytanie "Mistrza i Małgorzaty" i spotkanie ze znajomymi w centrum miasta. Wtedy zaszło słońce i rozpoczęła się noc sylwestrowa, która od samego początku miło zaskoczyła mnie obfitością strzelania. Podczas spaceru można było poczuć się jak na polu bitwy. Zewsząd nadlatywały rakiety, szelki, rzymskie ognie i pierwsze wyrzutnie. Kiedy około osiemnastej zmarznięty wróciłem do domu ani myślałem wyjść z powrotem na dwór, lecz stanąłem przy oknie i podziwiałem efekty fajerwerków. Było na co patrzeć, wybuchów było naprawdę dużo i z każdej strony można było się ich spodziewać. Wsłuchując się nieco w odgłosy fajerwerków, słyszałem nawet wyrzutnie 100-strzałowe (sądząc po huku raczej na pewno 30mm). Sąsiedzi mieszkający za polem tradycyjnie nie zawiedli - ich brokatowe wyrzutnie to nieodłączny element każdego Sylwestra w mojej okolicy . Czas szybko płynął, o 20:40 wyszedłem na dwór odpalić paczkę FP3 i przetestować nową partię Explosive I. Stężenie sylwestrowego klimatu w powietrzu było bardzo wysokie, po każdej stronie wybuchało bardzo dużo fajerwerków (nie przypominam sobie, kiedy ostatnio strzelanie było tak intensywne!) To już nie było dużo huków, to był jeden wielki huk; była 21:00, a ja czułem się jak o 23:55! Pojawiało się coraz więcej wyrzutni, głośno zrobiło się także w mojej okolicy. Po wystrzelaniu dużej ilości FP3 (już uszy bolały), przygotowałem cegły do obstawienia wyrzutni na polu przed moim domem i wróciłem do domu, by przygotować się do kulminacyjnego punktu sylwestrowej nocy. Oglądałem sylwester z Polsatem, słuchałem muzyki i po raz ostatni spojrzałem na swój stuff w komplecie. Odbezpieczyłem wszystkie lonty, zerwałem wierzchnie folie i przygotowałem skrzynkę, w której położyłem swoje fajerwerki, aby nie miały kontaktu z wilgotną ziemią. Kiedy nad północnym horyzontem ukazał się Księżyc z Jowiszem - planetą, która niezmiennie od wielu lat towarzyszy nam w noc sylwestrową, wiedziałem, że od tej chwili dzielą mnie tylko minuty. Wybiła 23:00. Ostatnie chwile przed wyjście na dwór spędziłem słuchając głośno muzyki przy oknie, za którym wówczas nieco ucichło (cisza przed burzą). Dokładnie o 23:48 rozpoczęła się chwila, na którą czekałem przez dwa lata. Przed odpaleniem wyrzutni odpaliłem jeszcze dwie FP3, aby zwrócić uwagę sąsiadów Właśnie wtedy miasto zaczęło zabawę... Niestety, nie wszystko poszło po mojej myśli. Mój telefon (SGS4), który miał być sprzętem nagrywającym tej nocy, źle znosił niską temperaturę i nie nagrał pierwszych trzech wyrzutni, czego bardzo mi szkoda Na szczęście konkrety zostały pięknie nagrane. Gdy moje strzelanie się skończyło, a miasto rozhulało się już na dobre, spojrzałem na godzinę na telefonie i momentalnie zakręciło mi się w głowie - zegar pokazał 00:00, piątek 1 stycznia Nowy Rok 2016 nadszedł zatem niespodziewanie, nie było nawet odliczania. Udało mi się ustalić, że północ wybiła, kiedy moja TXB022 Spektrum wystrzeliwała czerwone korony . Pośpiesznie wróciliśmy do domu i wznieśliśmy szampański toast na balkonie, ciesząc się tą wyjątkową, niepowtarzalną przez najbliższe 366 dni chwilą. Było cudownie, strzałów może nie było aż tak wiele, jak oczekiwałem po obfitym popołudniu i wieczorze, ale i tak widoki były piękne. Kiedy po godzinie 0:20 miasto niemal umilkło, oglądałem telewizyjne transmisje z Katowic i Wrocławia, pisałem na shoutboxie i oglądałem noworoczne pokazy w Londynie i Rio de Janeiro. Mój Sylwester zakończył się pójściem spać o godzinie 3:30 . Pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali całe wypracowanie . Cytuj
ponczo12496 24 Opublikowano 6 Stycznia 2016 To może teraz posłuchacie mojego ględzenia. Ostatnie dni starego roku upłynęły mi pod znakiem zakupów oraz spotkań. Dwa razy miałem okazje spotkać się z człowiekiem legendą czyli Velibrumem, robiąc ostatnie zakupy. W tym roku zdecydowałem się również, aby moi znajomi zasmakowali prawdziwego piro i pobawiłem się nieodpłatnie w pośrednika. Każdemu z zainteresowanych załatwiłem porządny towar, nie mogło zabraknąć petard TXP859 , którymi koledzy byli po prostu zachwyceni. Było z tym trochę zachodu lecz komentarze i podziękowania kiedy wszyscy doszli do siebie po tej wspaniałej nocy były dla mnie naprawdę czymś wspaniałym. Bardzo zazdrościłem wszystkim, którzy mieli dostęp do Rakiet Rocket Shell z Europyro. Przez przypadek natrafiłem na stanowisko tego importera w garażach Leclerca gdzie dawno dawno temu były sprzedawane fajerwerki. Szczęśliwie trafiłem na gościa, który wiedział o jakie rakiety mi chodzi i skierował mnie do namiotu pod Galerią Orkana. Gdy następnego dnia zawitał w owe miejsce zobaczyłem moje wymarzone rakiety. Cena była bardzo wysoka lecz uzyskałem 10% rabatu doradzając pewnemu Panu te rakietki. Czułem się jak dziecko wracając trajtkiem z tą jedną rakietą. 2 ostatnie dni starego roku okazały się być bardzo głośne na moim osiedlu. Ludzie dawali na prawdę nieźle, leciały rakietki jakieś mniejsze kostki, a nawet jedna setka prawdopodobnie 29.12. Nie mogłem za nic zasnąć przedostatnia noc starego roku. Myślałem, planowałem jak za młodu. Kiedy wstałem rano posiedziałem trochę na forum i wziąłem się za sprzątnie mieszkania, nie za bardzo mi to szło bo chciałem już wyjść na zewnątrz. Gdy mam zadzwoniła żebym wyszedł po nią bo zrobiła duże zakupy pojawiła się okazja na pierwszy strzał. Oczywiście jak co roku kieszenie wypełniłem po brzegi poprzedniego dnia. Gdy wyszedłem na zewnątrz wybrałem FP3 Small, odpalam a tu cisza. Pierwszy strzał i niewypał, wpieniłem się jak nie wiem. Zszedłem do piwnicy po moje krawężniki, które zostały lata temu z układania kostki na osiedlu. Przygotowałem również butelkę po mały lubelskim 330 ml, która idealnie nadaje się do strzelania Whistle Moon Travelsów. Tym razem test petard wypadł pozytywnie. Strzelały jak miło. Następnie wraz z tatą dmuchaliśmy balony oraz przystrajaliśmy mieszkanko. Do obiadu oglądałem pokazy z Nowej Zelandii oraz Sydney. Następnie wraz z kolegą wybraliśmy się na małe strzelanko. Odwiedziliśmy stragany pod Tesco i pośmialiśmy się trochę z cen. Następnie była chwila przerwy po czy nastał czas małego pokazu o godzinie 18 jak co roku. Niestety byłem trochę zniesmaczony efektem cylindrów 1,75", które leciały bardzo nisko. Na szczęście szelki kuliste 2" zrobiły robotą oraz JW08 Wenus pokazał klasę. Zrobiliśmy kilka okrążeń po osiedlu z kolegą, postrzelaliśmy oraz pooglądaliśmy jak strzela wnuk z dziadkiem jakimś zestawem. Wróciłem do domu, jadłem słuchałem muzyki oglądałem fajerwerki strzelane przez mieszkańców osiedla przez okno. Ok 23 przyjechał do mnie kolejny kolega z plecakiem pełnym Dum Bumów oraz 859. W przeciągu 50 minut odpaliliśmy ok 100 petard. Przed 24 przyszliśmy się ogrzać i wypić ciepłą herbatę. Troszkę za późno wróciliśmy i zamiast szampana kończyliśmy pić ulubiony napój 5 o'clocków. Znieśliśmy wszystko na dół po czym rozpocząłem główny pokaz. Kostki wypadły wspaniale, w połowie strzelania z ciemności wyłonili się widzowie. Po odpaleniu ostatniej kostki czyli TXB593 jeden z nich zapytał " ile coś takiego kosztuje", byłem mega dumny z siebie. Cytuj
dopalacz2013 0 Opublikowano 7 Stycznia 2016 To może i ja coś napiszę. Tydzień przed sylwestrem myślałem już tylko o strzelaniu ponieważ jeszcze przed świętami w moim mieście było bardzo głośno były głównie petardy jednak zdarzały się kosteczki, moździerze.Dzień 29.12 to był dzień zakupów po pracy poszedłem z mamą do sklepu ponieważ nie zamawiałem przez internet kiedy doszedłem sprzedawca okazał się bardzo miły fajnie się rozmawiało a na końcu do równiej kwoty dał mi rabat 28zł . 31.12 miałem ustawione 5 budzików jeden z nich obudził mnie około godziny 6 ubrałem się, przebudziłem po czym poszedłem z siostrzeńcem po odpalać trochę petard, wystrzeliliśmy 2 karabinki zrobione dzień wcześniej jeden z około 40 piccolo a drugi z 6-7 piratek, 2 FP3 oraz jednego Czarnego Pirata, odpaliliśmy również około 10fp3, kilka piratek, kilka czarnego pirata. Z pracy wróciłem wcześniej bo około 12.30 i pierwsze co to przebrałem się i poszedłem strzelać i tak mniej więcej od 13 do 20 co chwile coś odpalaliśmy i oglądaliśmy jak inni strzelają. Po "rozgrzewce ;)" około 23.50 wyliśmy na dwór najpierw poszło fp3 potem Saturn Missle, następie jakieś słabe rakietki a potem się zaczęło, najpierw poszło 6x cyrko, potem brat odpalił zestaw rakiet z Kauflanda, następie ja zakończyłem wszystko Kasjopeją która miała boski i duży efekt. Po głównym strzelaniu wystrzeliłem jeszcze około 15 FP3 i zakończyliśmy strzelanie następnego dnia rano na spacerku poszły wszystkie petardy jakie mi zostały, było mega Ale w tym roku będzie lepiej Cytuj
capodanno 37 Opublikowano 6 Stycznia 2017 Za nami kolejny rok. Choć ostatnie tygodnie przed Świętami Bożego Narodzenia i Sylwestrem dłużyły się niemiłosiernie, odnoszę wrażenie, że ostatnie 12 miesięcy przeszło naprawdę szybko. Był to dla mnie naprawdę udany rok. Mimo, że oczywiście nie wszystko poszło po mojej myśli, przeżyłem wiele bardzo miłych chwil, które pozostaną w moich wspomnieniach. Zajmowałem się wieloma rzeczami, realizowałem się w kilku ciekawych hobby, ale nie zapominałem o pirotechnice. Starałem się codziennie wchodzić na forum (miałem tylko jedną, tygodniową przerwę), ale nawet najciekawsze wątki poruszane na czacie nie były w stanie podarować mi choćby namiastki sylwestrowego klimatu. Oczekiwanie się jednak opłaciło. Zaraz po Wigilii przeniosłem swój kompletny zestaw fajerwerków do pokoju. Zrobiłem to tak późno, aby widok fajerwerków mi nie "spowszedniał" i dla zachowania tego obrazka dla ostatnich dni grudnia.Dzień 30 grudnia spędziłem dość leniwie. Prócz wieczornego spotkania ze znajomymi nie wychodziłem z domu i oddawałem się biernemu wypoczynkowi. Postanowiłem powstrzymać się od wszelkich czynności związanych z używaniem fajerwerków aż do Sylwestra, jednak kiedy nastał wieczór, a na zewnątrz zaczęły rozbłyskiwać sztuczne ognie nie mogłem nie myśleć o niezwykłym dniu, który miał nadejść już nazajutrz. Późnym wieczorem dokładnie obejrzałem wszystkie swoje fajerwerki, przeczytałem opisy efektów i uwieczniłem je na zdjęciach, a następnie przez chwilę powspominałem w myślach mijający 2016 rok. Położyłem się spać dosyć wcześnie, ale zaśnięcie tej nocy nie było dla mnie rzeczą oczywistą. Byłem bardzo podekscytowany, nie mogłem oderwać myśli od atrakcji ostatniego dnia roku. W ogóle nie czułem potrzeby zaśnięcia, toteż spróbowałem wmawiać sobie, iż nazajutrz nie czeka mnie nic niezwykłego, a do Sylwestra jest jeszcze dużo czasu. Uporczywe powtarzanie tej myśli odniosło pożądany skutek. Nie spałem jednak nazbyt głęboko, ponieważ budziłem się trzy razy. Za czwartym razem nie wytrzymałem i wstałem z łóżka. Przez okno zauważyłem, że niebo powoli zaczyna zmieniać kolor. Była 6:20. Z ciekawości sprawdziłem temperaturę, która wynosiła minus 8 stopni. Mimo zimna byłem rozgrzany na samą myśl o dniu, który właśnie się zaczyna. Po upływie godziny, którą wykorzystałem na rozmyślanie o tym, co miało nastąpić, było już na tyle jasno, że mogłem wyraźnie zobaczyć swoje "zabawki". Otworzyłem pierwszą paczkę petard, aby symbolicznym strzałem Piccolo rozpocząć dzień pełen przygód. Spostrzegłem, że do paczki dołączona była draska (jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć!), zatem przy jej użyciu pozbyłem się pierwszej petardy. Wybuchła dokładnie o godzinie 7:37 (kojarzy się z niezawodnym modelem samolotu ). Następnie odpaliłem jeszcze dwie petardy Explosive I. Zdarzyła się bardzo ciekawa rzecz, bowiem przy wybuchu jednej z nich, ku niebu wystrzeliło bardzo ładne, idealnie równe kółko z dymu, które wzbiło się na wysokość 10 metrów. Najprawdopodobniej właśnie ta petarda obudziła moją rodzinę. Ktoś odpowiedział z daleka podobnym wystrzałem. Zjadłem pożywne śniadanie i włączyłem telewizor, licząc na ciekawe materiały dotyczące pirotechniki. Niczego takiego jednak nie widziałem. W międzyczasie wzeszło Słońce, które oświetliło całe otoczenie, łącznie ze znajdującym się obok mojego domu polem, na którym zawsze odpalam fajerwerki. Miałem wielką ochotę rozpocząć zabawę, ale zabrakło mi energii do wyjścia. Po trudnej nocy nie byłem ani trochę wypoczęty, wyglądałem również - mówiąc delikatnie - nienajlepiej. Postanowiłem więc chwilę się zdrzemnąć. Po około 40-minutowym wypoczynku czułem się nieporównywalnie lepiej. Uśmiechałem się sam z siebie. Bez zwlekania wyjąłem z szafy plecak, po raz ostatni spojrzałem na swoje fajerwerki ułożone równo obok siebie, po czym spakowałem petardy, przebrałem się i wyszedłem na pole (lub na dwór, jak kto woli). Dochodziła godzina jedenasta. Pogoda była jak wyjęta z marzeń. Na ziemi leżała cienka warstwa śniegu, która nie utrudniała poruszania się, ale stwarzała charakterystyczny, sylwestrowy "klimat". Na niebie nie było ani jednej chmury, a nienaganną przejrzystość powietrza zakłócały jedynie smugi kondensacyjne, wytwarzane przez przelatujące raz za razem szerokokadłubowe samoloty. Było ciepło, temperatura nieznacznie przekroczyła zero stopni. Otworzyłem plecak i ułożyłem wszystkie opakowania z petardami na parapecie okna od piwnicy. Strzelanie rozpocząłem lekkimi petardami pokroju Piccolo i Explosive I, planowałem stopniowo przechodzić do większych ładunków. Na podwórzu apartamentowca graniczącego z moją działką bawiła się grupka dzieci z rodzicami. Nie myślałem, że tego dnia używanie petard będzie komukolwiek przeszkadzać, ale po jakimś czasie usłyszałem głośne: "Ludzie, przestańcie strzelać, północy jeszcze nie ma!" Z jednej strony miałem świadomość, że tego dnia wolno strzelać niezależnie od godziny, jednak aby nie psuć sobie relacji z sąsiadami, zdecydowałem nie odpalać jeszcze większych petard i poczekać aż sąsiedzi wrócą do mieszkań. Stało się to dosyć niedługo, ale w międzyczasie zdążyłem pozbyć się połowy paczki Explosive I, pobawić się z psem (Saba w ogóle nie boi się huku, towarzyszy mi dzielnie w każdego Sylwestra), trochę pojeździć i przygotować stanowiska do odpalania fajerwerków (cegły). Kiedy nikt już się nie czepiał, rozpocząłem odpalanie trójkątnych petard od Jorge oraz FP3 Small. Oba rodzaje petard pozytywnie zaskoczyły mnie swoją mocą. Około 12:30 wróciłem do domu, aby się ogrzać i posilić. Nie wracałem jednak od razu na podwórko, lecz na chwilę usiadłem przed komputerem, aby poudzielać się trochę na forum, sprawdzić różne strony, poczytać podsumowania 2016 roku i posłuchać muzyki. Następnie podłączyłem telefon i aparat do ładowania i zająłem się innymi czynnościami, w tym opowiadaniem rodzicom o tym, co zobaczą. W domu przebywałem do około 15:20. O tej porze Słońce zaczęło zachodzić, wyszedłem więc na dwór, aby zaobserwować i uwiecznić na zdjęciu początek Nocy Sylwestrowej. Kiedy tylko Dzienna Gwiazda ukryła się za horyzontem, odpaliłem karabinek Lady Cracker. W okolicy dało się usłyszeć coraz więcej wystrzałów. Gdzieś niedaleko ktoś odpalał gwiżdżące rakietki z hukiem (koniecznie muszę takie kupić w tym roku!). Ten dźwięk to muzyka dla moich uszu, toteż zrelacjonowałem całą atmosferę koledze piropiotr223. Zacząłem odpalać mocniejsze petardy, w tym słynne Super Crackery. Po kilkunastu minutach do moich rodziców przyszli na chwilę goście z życzeniami, zatem ponownie wstrzymałem się od hałasowania najgrubszą artylerią, by ich zbytnio nie straszyć. Na niebie zauważyłem pierwsze rozbłyski, pochodzące z rakiet. Huk ulegał stopniowemu natężeniu i nawet trudno było zauważyć, że zrobiło się ciemno. Wróciłem do domu po latarkę i zapaliłem lampy w ogrodzie, by lepiej widzieć wszystko na moim "poligonie". Wtedy zacząłem się wspaniale bawić. W ruch poszły wszystkie petardy, zacząłem strzelać z takim natężeniem, by pokazać kto rządzi w mojej dzielnicy. Wprawdzie zdarzył się jeden niewypał (FP3), ale poza tym wszystko przebiegało zgodnie z planem. Odpowiadać zaczęła mi najbliższa okolica i po chwili z podwórka sąsiada wystrzeliła pierwsza wyrzutnia - nic specjalnego, ale bardzo miła dla oka piromaniaka. Kiedy ściemniło się już na dobre, a pierwsza gwiazdka (Wenus) jarzyła już jasno nad południowym horyzontem, odpaliłem pierwszy kolorowy ładunek (single shot-a z wyrzutni Magma). Gdy nad moim domem rozbłysła zielona piwonia, stężenie "sylwestrowego klimatu" stało się już bardzo wysokie. Strzelanie trwało jeszcze kilkadziesiąt minut, lecz po odpaleniu sporej ilości wyrobów pirotechnicznych pojawił się problem. Zapalniczka odmówiła mi posłuszeństwa. Próbowałem ogrzać ją w dłoniach, a następnie zaniosłem ją do domu, z nadzieją że z powrotem wszystko będzie dobrze. Ja sam musiałem radzić sobie zapałkami. Strzelanie nie trwało już jednak zbyt długo. Około godziny 18:40 wróciłem zmarznięty do domu na pyszną, bardzo dużą i rozgrzewającą kolację, po której obejrzałem program informacyjny i sprawdziłem "stan zdrowia" zapalniczki. Niestety, nie działała. Wykonałem szybki telefon do przyjaciela i spróbowałem poradzić sobie z tym małym urządzeniem. Niestety, bez sukcesu. Starałem się jednak nie psuć sobie świątecznego nastroju i zasiadłem przy oknie, by podziwiać efekty fajerwerków odpalanych przez mieszkańców mojego miasta. Po chwili usłyszałem wyjątkowo głośne huki, a do mojego pokoju wpadło białe światło. Prędko pobiegłem do sąsiedniego pomieszczenia. Okazało się, że ktoś w moim sąsiedztwie rozpoczął zabawę. Naliczyłem 36 strzałów. To nie był jednak koniec. Po chwili w niebo poszła kolejna i kolejna wyrzutnia - łącznie cztery, wszystkie o dużej liczbie strzałów. Szkoda, że nie widziałem ich efektów w całości, ponieważ dach sąsiedniego apartamentowca mi je zasłonił. W tym samym miejscu kilka dużych wyrzutni zostało odpalonych również o północy, więc chyba jednak nie rządzę w swojej dzielnicy . Chwilę później silne huki odezwały się też z drugiej strony, tym razem mogłem podziwiać efekty w całej okazałości. Nie mogłem pozostać dłużny i po chwili wróciłem na dwór z single shot-ami i najmocniejszymi petardami. Strzelanie było tak miłe, że nawet nie zdawałem sobie sprawy, iż jest już godzina 21:30. Wróciłem wtedy do domu, gdzie pozostałem aż do ostatniego, głównego strzelania. Zasiadłem przed telewizorem i oglądałem sylwestrową transmisję z Zakopanego, a następnie podszedłem do okna i podziwiałem odpalane fajerwerki, słuchając przy tym muzyki. Wybrałem muzykę tych gatunków i wykonawców, których "odkryłem" w mijającym roku i przypomniałem sobie swoje ulubione kawałki. W okolicy ktoś odpalał duże rakiety. Kiedy nadeszła godzina 23:00, zerwałem ze swoich wyrzutni osłony lontów i wierzchnie folie, po czym napisałem na forum że wychodzę strzelać i przygotowałem skrzynkę, do której włożyłem wyrzutnie. Jedna skrzynka nie wystarczyła, zresztą ledwie mogłem to wszystko unieść (całe szczęście, że jestem w dobrej formie). Na koniec poszedłem jeszcze do pokoju, gdzie na biurku spoczywała zepsuta zapalniczka. Wtedy chyba stał się cud. Zaczęła działać! Szczęśliwy i podekscytowany wyszedłem strzelać. Zabawę rozpocząłem wcześniej niż rok temu, aby zdążyć do domu na noworoczne odliczanie. Na wstępie odpaliłem pięć single shot-ów z Magmy, po czym w ruch poszły wyrzutnie w kolejności od najmniejszej do największej. Wrażenia z zabawy znajdziecie w odpowiednim wątku. Strzelanie zakończyłem o godzinie 23:50. Szybko wróciłem do domu i rozpocząłem ostatnie przygotowania do powitania Nowego Roku. Obejrzałem końcówkę występu Zenka i udałem się do pokoju, z którego mam najlepszy widok na fajerwerki. Zauważyłem coś ciekawego. Mimo, że do północy pozostawało jeszcze tylko pięć minut, wystrzałów i efektów było naprawdę niewiele. Wszystko zmieniło się dopiero o 23:59, kiedy niebo po prostu eksplodowało. W ostatniej minucie starego roku zdążyłem jeszcze wysłać życzenia osobie, na której mi zależy, po czym zacząłem uroczyste odliczanie razem z telewizyjną Dwójką. Rozpoczął się dziewiętnasty rok mojego życia. W radosnym nastroju podziwiałem wielobarwne eksplozje na całym niebie, bliskie i dalekie. Zauważyłem zmianę jakościową. Na niebie pojawiło się mało rakiet, wystrzeliło za to mnóstwo wyrzutni, w tym wiele baterii kątowych. Ktoś w moim mieście odpalił wyrzutnię 2'', która szalenie mi się spodobała. Widowisko trwało naprawdę długo, aż do godziny 0:20-0:25. Dla porównania, w 2016 roku dziesięć minut po północy było już po wszystkim. Po zakończeniu tego niezwykłego spektaklu oglądałem jeszcze telewizyjną transmisję z Zakopanego, a jeszcze później podziwiałem piękne, rozgwieżdżone, ponadczasowe niebo i dzieliłem się wrażeniami z innymi. Mój Sylwester skończył się o godzinie 3:00, kiedy poszedłem spać. Kiedy zbudziłem się o godzinie 9:30, było mi trudno przyzwyczaić ozy do światła dziennego, wszystko było takie jasne i dziwne .To był wspaniały i niezapomniany Sylwester. Warto było na niego czekać i jestem przekonany że warto czekać przez dwanaście miesięcy na kolejny taki dzień. Może to długo, ale damy radę. Ten rok będzie bardzo przyjemny i udany, jeśli będziemy wiedzieć, co z nim zrobić.Pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali to w całości, to chyba najdłuższy post na forum Capodanno (Piotrek) Cytuj
endriu123457 56 Opublikowano 6 Stycznia 2017 Za nami kolejny rok. Choć ostatnie tygodnie przed Świętami Bożego Narodzenia i Sylwestrem dłużyły się niemiłosiernie, odnoszę wrażenie, że ostatnie 12 miesięcy przeszło naprawdę szybko. Był to dla mnie naprawdę udany rok. Mimo, że oczywiście nie wszystko poszło po mojej myśli, przeżyłem wiele bardzo miłych chwil, które pozostaną w moich wspomnieniach. Zajmowałem się wieloma rzeczami, realizowałem się w kilku ciekawych hobby, ale nie zapominałem o pirotechnice. Starałem się codziennie wchodzić na forum (miałem tylko jedną, tygodniową przerwę), ale nawet najciekawsze wątki poruszane na czacie nie były w stanie podarować mi choćby namiastki sylwestrowego klimatu. Oczekiwanie się jednak opłaciło. Zaraz po Wigilii przeniosłem swój kompletny zestaw fajerwerków do pokoju. Zrobiłem to tak późno, aby widok fajerwerków mi nie "spowszedniał" i dla zachowania tego obrazka dla ostatnich dni grudnia. Dzień 30 grudnia spędziłem dość leniwie. Prócz wieczornego spotkania ze znajomymi nie wychodziłem z domu i oddawałem się biernemu wypoczynkowi. Postanowiłem powstrzymać się od wszelkich czynności związanych z używaniem fajerwerków aż do Sylwestra, jednak kiedy nastał wieczór, a na zewnątrz zaczęły rozbłyskiwać sztuczne ognie nie mogłem nie myśleć o niezwykłym dniu, który miał nadejść już nazajutrz. Późnym wieczorem dokładnie obejrzałem wszystkie swoje fajerwerki, przeczytałem opisy efektów i uwieczniłem je na zdjęciach, a następnie przez chwilę powspominałem w myślach mijający 2016 rok. Położyłem się spać dosyć wcześnie, ale zaśnięcie tej nocy nie było dla mnie rzeczą oczywistą. Byłem bardzo podekscytowany, nie mogłem oderwać myśli od atrakcji ostatniego dnia roku. W ogóle nie czułem potrzeby zaśnięcia, toteż spróbowałem wmawiać sobie, iż nazajutrz nie czeka mnie nic niezwykłego, a do Sylwestra jest jeszcze dużo czasu. Uporczywe powtarzanie tej myśli odniosło pożądany skutek. Nie spałem jednak nazbyt głęboko, ponieważ budziłem się trzy razy. Za czwartym razem nie wytrzymałem i wstałem z łóżka. Przez okno zauważyłem, że niebo powoli zaczyna zmieniać kolor. Była 6:20. Z ciekawości sprawdziłem temperaturę, która wynosiła minus 8 stopni. Mimo zimna byłem rozgrzany na samą myśl o dniu, który właśnie się zaczyna. Po upływie godziny, którą wykorzystałem na rozmyślanie o tym, co miało nastąpić, było już na tyle jasno, że mogłem wyraźnie zobaczyć swoje "zabawki". Otworzyłem pierwszą paczkę petard, aby symbolicznym strzałem Piccolo rozpocząć dzień pełen przygód. Spostrzegłem, że do paczki dołączona była draska (jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć!), zatem przy jej użyciu pozbyłem się pierwszej petardy. Wybuchła dokładnie o godzinie 7:37 (kojarzy się z niezawodnym modelem samolotu ). Następnie odpaliłem jeszcze dwie petardy Explosive I. Zdarzyła się bardzo ciekawa rzecz, bowiem przy wybuchu jednej z nich, ku niebu wystrzeliło bardzo ładne, idealnie równe kółko z dymu, które wzbiło się na wysokość 10 metrów. Najprawdopodobniej właśnie ta petarda obudziła moją rodzinę. Ktoś odpowiedział z daleka podobnym wystrzałem. Zjadłem pożywne śniadanie i włączyłem telewizor, licząc na ciekawe materiały dotyczące pirotechniki. Niczego takiego jednak nie widziałem. W międzyczasie wzeszło Słońce, które oświetliło całe otoczenie, łącznie ze znajdującym się obok mojego domu polem, na którym zawsze odpalam fajerwerki. Miałem wielką ochotę rozpocząć zabawę, ale zabrakło mi energii do wyjścia. Po trudnej nocy nie byłem ani trochę wypoczęty, wyglądałem również, mówiąc delikatnie - nienajlepiej. Postanowiłem więc chwilę się zdrzemnąć. Po około 40-minutowym wypoczynku czułem się nieporównywalnie lepiej. Uśmiechałem się sam z siebie. Bez zwlekania wyjąłem z szafy plecak, po raz ostatni spojrzałem na swoje fajerwerki ułożone równo obok siebie, po czym spakowałem petardy, przebrałem się i wyszedłem na pole (lub na dwór, jak kto woli). Dochodziła godzina jedenasta. Pogoda była jak wyjęta z marzeń. Na ziemi leżała cienka warstwa śniegu, która nie utrudniała poruszania się, ale stwarzała charakterystyczny, sylwestrowy "klimat". Na niebie nie było ani jednej chmury, a nienaganną przejrzystość powietrza zakłócały jedynie smugi kondensacyjne, wytwarzane przez przelatujące raz za razem szerokokadłubowe samoloty. Było ciepło, temperatura nieznacznie przekroczyła zero stopni. Otworzyłem plecak i ułożyłem wszystkie opakowania z petardami na parapecie okna od piwnicy. Strzelanie rozpocząłem lekkimi petardami pokroju Piccolo i Explosive I, planowałem stopniowo przechodzić do większych ładunków. Na podwórzu apartamentowca graniczącego z moją działką bawiła się grupka dzieci z rodzicami. Nie myślałem, że tego dnia używanie petard będzie komukolwiek przeszkadzać, ale po jakimś czasie usłyszałem głośne: "Ludzie, przestańcie strzelać, północy jeszcze nie ma!" Z jednej strony miałem świadomość, że tego dnia wolno strzelać niezależnie od godziny, jednak aby nie psuć sobie relacji z sąsiadami, zdecydowałem nie odpalać jeszcze większych petard i poczekać aż sąsiedzi wrócą do mieszkań. Stało się to dosyć niedługo, ale w międzyczasie zdążyłem pozbyć się połowy paczki Explosive I, pobawić się z psem (Saba w ogóle nie boi się huku, towarzyszy mi dzielnie w każdego Sylwestra), trochę pojeździć i przygotować stanowiska do odpalania fajerwerków (cegły). Kiedy nikt już się nie czepiał, rozpocząłem odpalanie trójkątnych petard od Jorge oraz FP3 Small. Oba rodzaje petard pozytywnie zaskoczyły mnie swoją mocą. Około 12:30 wróciłem do domu, aby się ogrzać i posilić. Nie wracałem jednak od razu na podwórko, lecz na chwilę usiadłem przed komputerem, aby poudzielać się trochę na forum, sprawdzić różne strony, poczytać podsumowania 2016 roku i posłuchać muzyki. Następnie podłączyłem telefon do ładowania i zająłem się innymi czynnościami, w tym opowiadaniem rodzicom o tym, co zobaczą. W domu przebywałem do około 15:20. O tej porze Słońce zaczęło zachodzić, wyszedłem więc na dwór, aby zaobserwować i uwiecznić na zdjęciu początek Nocy Sylwestrowej. Kiedy tylko Dzienna Gwiazda ukryła się za horyzontem, odpaliłem karabinek Lady Cracker. W okolicy dało się usłyszeć coraz więcej wystrzałów. Gdzieś niedaleko ktoś odpalał gwiżdżące rakietki z hukiem (koniecznie muszę takie kupić w tym roku!). Ten odgłos to muzyka dla moich uszu, toteż zrelacjonowałem całą atmosferę koledze piropiotr223. Zacząłem odpalać mocniejsze petardy, w tym słynne Super Crackery. Po kilkunastu minutach do moich rodziców przyszli na chwilę goście z życzeniami, zatem ponownie wstrzymałem się od hałasowania najgrubszą artylerią, by ich zbytnio nie straszyć. Na niebie zauważyłem pierwsze rozbłyski, pochodzące z rakiet. Huk ulegał stopniowemu natężeniu i nawet trudno było zauważyć, że zrobiło się ciemno. Wróciłem do domu po latarkę i zapaliłem lampy w ogrodzie, by lepiej widzieć wszystko na moim "poligonie". Wtedy zacząłem się wspaniale bawić. W ruch poszły wszystkie petardy, zacząłem strzelać z takim natężeniem, by pokazać kto rządzi w mojej dzielnicy. Wprawdzie zdarzył się jeden niewypał (FP3), ale poza tym wszystko przebiegało zgodnie z planem. Odpowiadać zaczęła mi najbliższa okolica i po chwili z podwórka sąsiada wystrzeliła pierwsza wyrzutnia - nic specjalnego, ale bardzo miła dla oka piromaniaka. Kiedy ściemniło się już na dobre, a pierwsza gwiazdka (Wenus) jarzyła już jasno nad południowym horyzontem, odpaliłem pierwszy kolorowy ładunek (single shot-a z wyrzutni Magma). Gdy nad moim domem rozbłysła zielona piwonia, stężenie "sylwestrowego klimatu" stało się już bardzo wysokie. Strzelanie trwało jeszcze kilkadziesiąt minut, lecz po odpaleniu sporej ilości wyrobów pirotechnicznych pojawił się problem. Zapalniczka odmówiła mi posłuszeństwa. Próbowałem ogrzać ją w dłoniach, a następnie zaniosłem ją do domu, z nadzieją że z powrotem wszystko będzie dobrze. Ja sam musiałem radzić sobie zapałkami. Strzelanie nie trwało już jednak zbyt długo. Około godziny 18:40 wróciłem zmarznięty do domu na pyszną, bardzo dużą i rozgrzewającą kolację, po której obejrzałem program informacyjny i sprawdziłem "stan zdrowia" zapalniczki. Niestety, nie działała. Wykonałem szybki telefon do przyjaciela i spróbowałem poradzić sobie z tym małym urządzeniem. Niestety, bez sukcesu. Starałem się jednak nie psuć sobie świątecznego nastroju i zasiadłem przy oknie, by podziwiać efekty fajerwerków odpalanych przez mieszkańców mojego miasta. Po chwili usłyszałem wyjątkowo głośne huki, a do mojego pokoju wpadło białe światło. Prędko pobiegłem do sąsiedniego pomieszczenia. Okazało się, że ktoś w moim sąsiedztwie rozpoczął zabawę. Naliczyłem 36 strzałów. To nie był jednak koniec. Po chwili w niebo poszła kolejna i kolejna wyrzutnia - łącznie cztery, wszystkie o dużej liczbie strzałów. Szkoda, że nie widziałem ich efektów w całości, ponieważ dach sąsiedniego apartamentowca mi je zasłonił. W tym samym miejscu kilka dużych wyrzutni zostało odpalonych również o północy, więc chyba jednak nie rządzę w swojej dzielnicy . Chwilę później silne huki odezwały się też z drugiej strony, tym razem mogłem podziwiać efekty w całej okazałości. Nie mogłem pozostać dłużny i po chwili wróciłem na dwór z single shot-ami i najmocniejszymi petardami. Strzelanie było tak miłe, że nawet nie zdawałem sobie sprawy, iż jest już godzina 21:30. Wróciłem wtedy do domu, gdzie pozostałem aż do ostatniego, głównego strzelania. Zasiadłem przed telewizorem i oglądałem sylwestrową transmisję z Zakopanego, a następnie podszedłem do okna i podziwiałem odpalane fajerwerki, słuchając przy tym muzyki. Wybrałem muzykę tych gatunków i wykonawców, których "odkryłem" w mijającym roku i przypomniałem sobie swoje ulubione kawałki. W okolicy ktoś odpalał duże rakiety. Kiedy nadeszła godzina 23:00, zerwałem ze swoich wyrzutni osłony lontów i wierzchnie folie, po czym napisałem na forum że wychodzę strzelać i przygotowałem skrzynkę, do której włożyłem wyrzutnie. Jedna skrzynka nie wystarczyła, zresztą ledwie mogłem to wszystko unieść (całe szczęście, że jestem w dobrej formie). Na koniec poszedłem jeszcze do pokoju, gdzie na biurku spoczywała zepsuta zapalniczka. Wtedy chyba stał się cud. Zaczęła działać! Szczęśliwy i podekscytowany wyszedłem strzelać. Zabawę rozpocząłem wcześniej niż rok temu, aby zdążyć do domu na noworoczne odliczanie. Na wstępie odpaliłem pięć single shot-ów z Magmy, po czym w ruch poszły wyrzutnie w kolejności od najmniejszej do największej. Wrażenia z zabawy znajdziecie w odpowiednim wątku. Strzelanie zakończyłem o godzinie 23:50. Szybko wróciłem do domu i rozpocząłem ostatnie przygotowania do powitania Nowego Roku. Obejrzałem końcówkę występu Zenka i udałem się do pokoju, z którego mam najlepszy widok na fajerwerki. Zauważyłem coś ciekawego. Mimo, że do północy pozostawało jeszcze tylko pięć minut, wystrzałów i efektów było naprawdę niewiele. Wszystko zmieniło się dopiero o 23:59, kiedy niebo po prostu eksplodowało. W ostatniej minucie starego roku zdążyłem jeszcze wysłać życzenia osobie, na której mi zależy, po czym zacząłem uroczyste odliczanie razem z telewizyjną Dwójką. Rozpoczął się dziewiętnasty rok mojego życia. W radosnym nastroju podziwiałem wielobarwne eksplozje na całym niebie, bliskie i dalekie. Zauważyłem zmianę jakościową. Na niebie pojawiło się mało rakiet, wystrzeliło za to mnóstwo wyrzutni, w tym wiele baterii kątowych. Ktoś w moim mieście odpalił wyrzutnię 2'', która szalenie mi się spodobała. Widowisko trwało naprawdę długo, aż do godziny 0:20-0:25. Dla porównania, w 2016 roku dziesięć minut po północy było już po wszystkim. Po zakończeniu tego niezwykłego spektaklu oglądałem jeszcze telewizyjną transmisję z Zakopanego, a jeszcze później podziwiałem piękne, rozgwieżdżone, ponadczasowe niebo i dzieliłem się wrażeniami z innymi. Mój Sylwester skończył się o godzinie 3:00, kiedy poszedłem spać. Kiedy zbudziłem się o godzinie 9:30, było mi trudno przyzwyczaić ozy do światła dziennego, wszystko było takie jasne i dziwne . To był wspaniały i niezapomniany Sylwester. Warto było na niego czekać i jestem przekonany że warto czekać przez dwanaście miesięcy na kolejny taki dzień. Może to długo, ale damy radę. Ten rok będzie bardzo przyjemny i udany, jeśli będziemy wiedzieć, co z nim zrobić. Pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali to w całości, to chyba najdłuższy post na forum Capodanno (Piotrek) Szacunek za tak długą i szczególową relacje !! Cytuj
mpiwowski 182 Opublikowano 7 Stycznia 2017 Capo zawsze jest profesjonalny i to mi się podoba. Brawo Cytuj
capodanno 37 Opublikowano 23 Listopada 2018 31 grudnia 2017 – dziwny był to dzień – najbardziej wyczekiwana premiera roku Poniższa relacja jest nieprzyzwoicie długa. Pisałem w niej jednak o wszystkim – o tym co robiłem i co czułem. Tu nie ma ani słowa fikcji, wszystko przeze mnie opisane zdarzyło się naprawdę, w taki sposób, jaki poniżej opisuję. Mam nadzieję że czytanie mojej pracy udzieli Ci choć trochę tego pięknego nastroju, bez względu na to w jakim czasie to czytasz. Po upływie kolejnych miesięcy niesezonu, mój pirotechniczny zapał nie wyczerpał się. Przez ciągnący się czas bardzo udanego 2017 roku, doświadczyłem wielu ważnych, jak również niezwykle miłych spraw. W życiu nieustannie coś się zmienia, co w połączeniu z lepszym wykorzystaniem czasu, nad czym starałem i staram się pracować, dało oczekiwany efekt. Kolejny rok mogę uznać za bardzo udany i zasługujący na dobre wspominanie. Liczne przygody, doświadczenia i rozmyślania nie przesłoniły jednak tego, co z pozoru trwa przez dwa dni, a jednak angażuje myśli na długo przed i na długo po. Kalendarz nie jest jednak naiwny i nie da się go oszukać. Aby wytrwać do Sylwestra, trzeba było długo poczekać. Kiedy nadeszła wigilia tego święta, trudno było mi uwierzyć w to, że jeden z moich dwóch ulubionych dni w roku jest już o krok ode mnie. Tego dnia, aby umilić sobie czas, planowałem swoje sylwestrowe zajęcia na świeżym powietrzu. Warunki do tego były idealne. Na bezchmurnym, intensywnie błękitnym niebie połyskiwało słońce, oświetlające kilkucentymetrową pokrywę śnieżną, która powstała w wyniku opadów w nocy z 28 na 29 grudnia. Wokół było słychać pojedyncze, nieśmiałe eksplozje, które przybrały na sile po wieczornym zwycięstwie Kamila Stocha w Oberstdorfie. W sielance przeszkadzało mi tylko jedno – pogoda. Choć tego dnia była ona taka, jaką możnaby sobie wymarzyć, według prognoz miała zmienić się na gorsze. Przewidywano całkowite zachmurzenie i opady. Wprawdzie odsłona modelu GFS z sobotniego południa oraz Mpiwowski zakładali przelotne opady jedynie wcześnie rano, jednak wieczorna aktualizacja prognozy mówiła już o opadach mających trwać aż po zmrok. Mimo braku zupełnego spokoju, zasnąłem zaskakująco szybko, bez problemów takich jak w poprzednich latach (czyżbym w końcu dojrzewał?). Sen był jednak płytki, o czym świadczy fakt, iż zostałem zbudzony przez dzwony odległego o ponad dwa kilometry kościoła dokładnie o 6 rano. Rozpoczął się kolejny Sylwester w moim życiu. Przez głowę przemkło mi, że to dziś, jednak pomimo podekscytowania zdecydowałem jeszcze trochę poleżeć i popisać coś na forum. Uprzednio wyjrzałem jednak przez okno. Było jeszcze zupełnie ciemno. Gdyby nie wiszące pod niebem chmury, być może stojąc przy innym oknie, zobaczyłbym brzask. Zwróciłem też uwagę na to, że śniegu jest delikatnie mniej niż jeszcze wieczorem. Wprawdzie śnieg w Sylwestra nie jest dla mnie szczególnie ważnym elementem pogody i jest jedynie dodatkiem, nie dominantą klimatu, jednak życzyłem sobie, by odwilż trochę go oszczędziła. Trochę pechowo wyszło, bo jeszcze wczoraj było sporo śniegu, a niebo było zupełnie czyste, pozbawione nawet charakterystycznych zimowych stratusów. Optymizmem nie nastrajał też odgłos przejeżdżającego ponad cztery kilometry dalej porannego pociągu, co świadczyło o dużej wilgotności powietrza. Postanowiłem popisać coś na forum, rozruszać śpiące jeszcze towarzystwo na shoutboxie, kiedy nagle, po około dziesięciu minutach, usłyszałem za oknem tajemniczy szum. Przez sekundę zastanawiałem się co to może być, aż przez myśl przeszło mi: „Niech to nie będzie to czego się obawiam!” Uchyliłem okno i wszystko stało się jasne. Pada deszcz. Nie była to mżawka ani pojedyncze krople, lecz regularny, „jesienny” opad. Po około dziesięciu minutach niepokoju deszcz na szczęście ustał. Na dworze zaczynało stopniowo jaśnieć. Mogłem już odróżnić niską chmurę, która chwilę wcześniej odżywiła ziemię wodą, od chmur po których nie spodziewałem się niechcianych incydentów. Około godziny 6:50 usłyszałem pierwszy odległy wystrzał, a chwilę później następny. Sytuacja na niebie się normalizowała, dodatkowo nie zauważałem wiatru, co pozwalało mieć nadzieję na pogodny dzień i co najważniejsze – noc. Nieco spokojniejszy zebrałem się. O 7:40 przez okno poleciała moja pierwsza tego dnia petarda – K1 od Gaoo. Tak symbolicznie, żeby nikogo nie budzić, ale zainaugurować dzień pełen zabaw i upewnić samego siebie o tym, że to dziś. Pierwsze koty za płoty i cały świat ma już tylko plusy dodatnie, jak zwykł mawiać jeden z naszych byłych prezydentów. Kiedy miałem już wychodzić, deszcz niestety puścił się na nowo. Napisałem z pretensjami do Mpika, że nie pilnuje mi pogody, on jednak uspokoił, że w późniejszym czasie nie będę miał się o co bać. Z dawką nadziei założyłem że będzie już tylko lepiej. Myliłem się, ale o tym będzie później… Po powrocie do domu, pełen energii, umówiony z piropiotrem223 na pierwsze strzelanie, po raz ostatni zerknąłem na moje fajerwerki ułożone w komplecie, po czym dokonałem dezintegracji zestawu. Petardy, jakich postanowiłem wypróbować razem z nim, odłożyłem do plecaka, po czym wsiadłem w samochód i udałem się po pierwszą sylwestrową przygodę. W drodze zza chmur wyjrzało słońce, które z racji swojego położenia na nieboskłonie, raziło mnie w oczy. Jazda z opuszczoną „roletką” nie jest może zbyt przyjemna, ale pojawienie się słońca nastrajało optymizmem. Ruch na drogach był o tej porze wciąż bardzo mały i po dziesięciu minutach zjawiłem się przed domem Piotrka. Było krótko po dziesiątej. Już prawie nie było tam śniegu, choć kiedy wyjeżdżałem ze swojego domu, u siebie miałem go jeszcze prawie wszędzie. Jeszcze przed zaczęciem odpalania petard poszliśmy na chwilę do środka, gdzie Piotrek pokazał mi kompletny zestaw swojej pirotechniki, który wyglądał nad wyraz imponująco, ugościł pysznym ciasteczkiem (a nawet dwoma) i razem ze mną dokonał trudnego wyboru – co bierzemy teraz, a na co czas przyjdzie później. Po chwili narady i nagraniu wstępu do filmiku na kanał, w bardzo podniosłym nastroju zebraliśmy nawet więcej niż początkowo planowaliśmy. Efekt był taki, że prócz mojego pełnego plecaka, zaopatrzyliśmy się też w taką ilość hukowców, że nie sposób było przenosić ich inaczej niż w małym kartoniku. Wyszliśmy na dwór, niewielkie pole tuż za ogrodzeniem i tak zaczęło się moje pierwsze strzelanie, w którym pomagały niestandardowe metody odpalania, jak pirotechniczne sznury i trociczki. Pora obudzić okolicę. Na pierwszy rzut poszedł karabinek Lady Cracker od Tropica, z dramatycznie krótkim zapłonem. Rzucać nie zalecam, chyba że pośpieszne wyrzucanie macie już wyćwiczone do perfekcji. Później, po zawieszeniu plecaków na płocie, zaczęło się mieszanie różnych gatunków petard – od tych najmniejszych począwszy. Mimo wszystko nie warto wkładać korsarzy w wilgotną, grząską ziemię, bo wspomniana petarda zdołała obrzucić nas odłamkami gruntu. Odsunąłem się trochę dalej niż mój towarzysz, lecz i tak dostałem lepką ziemią. Po pierwszym nie do końca udanym doświadczeniu przenieśliśmy się trochę dalej, gdzie nasza rozrywka weszła na wyższy poziom. Wystrzeliliśmy pierwsze Crazy Roboty, Matabrujasy i inne emitery, po to by po zachwyceniu się ogłuszającym hukiem porównać wielkość pozostawionych przezeń kraterów. Dzięki dosyć wysokiej, nieskoszonej trawie, można było przykryć pozostawione dziury w ziemi i tym samym zatuszować „ślady zbrodni”. Zabawa trwała w najlepsze, petardy zaczynały znikać i po chwili inni zaczęli nam odpowiadać dalekimi wystrzałami, choć zdarzyło się również kilka pobliskich. Karabinki z emiterami, ogromna różnorodność petard i świadomość upływającego czasu, stwarzały bardzo miły nastrój. Niepokoił jedynie lekko wzmagający się wiatr. Po około dwudziestu minutach z najbliższego domu, który i tak znajdował się jednak w pewnej odległości wyszedł pan i poprosił nas, byśmy odeszli nieco dalej, bo jego psy w środku się boją (znajomy scenariusz, nieprawdaż?). Skomentuję to tak – takich ludzi nam trzeba. Być może wspomniany człowiek nie przepada za wystrzałami, ale potrafił załatwić sprawę na poziomie – bez krzyków, klęcia i grożenia. Przesunęliśmy się kilkaset metrów w kierunku mostka spinającego dwa brzegi małego potoku. To miejsce jest najbardziej oddalone od domów w okolicy. Stojąc na brzegu, za sobą mieliśmy jeszcze spory kawałek łąki i kilka domów, a po drugiej stronie pustkowie, którym można dojść do innej, położonej nieco wyżej, dzielnicy. Wprawdzie jeden dom znajdował się dość blisko, jednak z jego strony nie spotkaliśmy się z żadną dezaprobatą, a wręcz przeciwnie – z zainteresowaniem małej dziewczynki, która wyszła na podwórko i podziwiała nasz sposób świętowania. Można było czuć się bezpiecznie. Teraz w ruch poszło więcej emiterów dźwięku i innych petard, które wrzucone pod mostek sprawiały że dzwoniło w uszach, a ziemia się trzęsła. We wspomnianym mostku jest niewielka dziura, przez którą można spuszczać petardy (nazwaliśmy ją „szybką windą”). Kilkakrotnie detonacje były wystarczająco mocne, aby wzburzona woda podleciała aż do tego otworu. Piotrek zachęcał mnie, żebym stanął na mostku i poczuł jak w chwili wybuchu drży ziemia, ale nie chciałem być ochlapany. Podobało mi się wszystko, ale chyba największe wrażenie zrobił na mnie single shot z wyrzutni hukowej. Ten bas i chmura przypominająca tą powstającą przy przekraczaniu prędkości dźwięku przez nieodżałowane Concorde’y, to coś zupełnie innego niż wybuchy naziemne. Pewnego razu Piotrek postawił go w taki sposób, że wystrzelony pocisk pod lekkim kątem spadł na taflę wody, i odbił się od niej jak puszczana kaczka, po czym nastąpił wybuch. Kto tego nie widział, ten może nie uwierzyć, ale to stało się naprawdę. Rzucanie trójkątnych petard w powietrze, które po poprzednim Sylwestrze bardzo polubiłem, nie przynosiło oczekiwanego efektu, ponieważ wiatr zwiewał je albo w naszą stronę, albo prosto do potoku (kilka z nich mimo wszystko zadziałało). Z odległego kościoła dochodziły do nas dźwięki kolęd, co zainspirowało nas nawet do podjęcia prób wokalnych. Jesteśmy wszechstronnie utalentowani. Mimo niewielkiej mocy, dużo radości sprawiało nam nawet zwykłe strzelanie najsłabszymi siarkowymi petardami i Salute Crackerami, które były pierwszymi tego dnia wyrobami, powodującymi efekt na niebie (trzeba tylko podrzucić odpowiednio wysoko). Odpalałem też często po dwie czterostrzałowe petardy Tiger Thunder, licząc potem ile strzałów dało radę, a ile razy wyrób zawiódł. Mieliśmy ich na tyle dużo, że wiele stanowiło część składową licznych karabinków. Pod koniec strzelania wymyśleliśmy nową dyscyplinę olimpijską, jaką jest odpalanie paczki Piccolo na czas, porównywaliśmy flary, oddaliśmy się marzeniom dotyczącym nadchodzącej nocy i miło rozmawialiśmy w świetle nagrywającej wszystko kamery Piotrka, dzięki czemu część tego strzelania możecie zobaczyć na kanale TCPT. Na około pięć minut przed skończeniem zabawy przypomnieliśmy sobie jeszcze o gwiżdżących rakietkach, które oparte o kamień, wykonywały prawdziwe ewolucje w powietrzu. Łąka stała się naszą arkadią, w moich myślach już powoli podsumowywałem pierwszą zasadniczą część upragnionego Sylwestra, klasyfikując ją jako wyjątkowo udaną. Cała należała do nas i wszystko przebiegało po naszej myśli. Czas upłynął bardzo miło i nieco ponad godzina zabawy przeszła w okamgnieniu. Było około 12:40 i miałem zamiar zbierać się na powrót. Zależało mi na powrocie do godziny trzynastej, bo miałem jeszcze trochę planów na popołudnie przed zachodem słońca (w tym dniu każda minuta się liczy, wiem że jeśli nie wykonam swojego planu w stu procentach, będę niespełniony) lecz ostatecznie wydłużyłem sobie ten czas o kwadrans. Na sam koniec postanowiliśmy bowiem jeszcze puścić kilka karabinków, ostatniego emitera na huczny finał i do domu. Gdybyśmy odpuścili sobie te karabinki… byłoby idealnie… Nadchodził definitywny koniec strzelania, z zapasów już niemal nic nie zostało, więc myślami byłem już przy tym, co dopiero ma nastąpić. Nic nie zapowiadało, że coś przeszkodzi moim perfekcjonistycznym planom. Nagle oderwałem wzrok od Piotrka szykującego już chyba ostatni karabinek, odwróciłem się i w oddali zobaczyłem faceta z żoną i dwoma psami. Podczas strzelania zdarzyło się, że tamtą drogą przeszedł jakiś spacerowicz, ale słusznie nic sobie z tego nie robiłem. Tym razem jednak mój szósty zmysł podsunął mi pod myśl czarny scenariusz. Tam idą psy, nawet dwa, a nie od dzisiaj wiadomo że miłośnicy czworonogów za nami nie przepadają. Byli akurat na rozwidleniu polnych dróg i zanim poinformowawszy Piotrka zdążyliśmy podjąć jakąkolwiek decyzję, skręcili w naszą stronę, odcinając drogę ewentualnej ucieczki. Na wszelki wypadek zasunąłem plecak, z którego nadal prześwitywały niedokończone paczki petard i pomogłem Piotrkowi się spakować, modląc się w myśli, by idący na przedzie gość nie okazał się chamem. Poczułem stres, a w głowie zaświtało mi mnóstwo odruchów – zarówno optymistycznych, jak i tych niechcianych. Myślałem o ewakuacji w chaszcze po drugiej stronie mostku, po to by chwilę później ganić samego siebie myślą o tym, że przecież jest Sylwester i nic złego nie może mi się stać. Zapanowała chwila grobowej ciszy, mąconej tylko dźwiękiem zbliżających się kroków. Mimo trzymania nerwów na wodzy, kiedy byliśmy już blisko, odezwałem się pierwszy, jak gdyby nigdy nic pytając czy już przestać strzelać. Sekundę później padło pierwsze pytanie, czy jesteśmy normalni (w rzeczywistości brzmiało trochę inaczej, ale nie będę cytował, bo nie lubię wulgarności) i idący na przedzie przyśpieszył z telefonem na wierzchu i nienawiścią wymalowaną na twarzy. Facet pogroził że nagra całe zajście („dobrze, no fajnie, to się nakręćmy”), i zaczął przystawiać się do Piotrka. Na całe szczęście obyło się bez wyzwisk, ale wyżej wymienionemu panu kultura wypowiedzi jest chyba obca. W nerwach zarzucił piropiotrowi223, że straszy bażanty, psy i sarny (nie widzieliśmy ani jednego wystraszonego zwierzęcia choć bacznie obserwowaliśmy otoczenie), a na jego słuszne argumenty odpowiadał brakiem argumentów (zupełnie jak słynne „nie chce mi się z tobą gadać” wypowiadane przez Franza Maurera w filmie „Psy”) i narastającą agresją, zupełnie ślepą na przytaczane przez nas fakty. W kieszeni miał kastet. Zdecydowałem się grać na dwa fronty i poszedłem w kierunku żony jegomościa, która stała kawałek dalej. Jeszcze raz usłyszałem pytanie czy dobrze się czujemy (oczywiście w zmienionej formie), ale kiedy zacząłem odpowiadać na gniew opanowaniem i kulturą, moja rozmówczyni się uspokoiła i dało się z nią porozmawiać. Chociaż byłem przekonany o tym, że strzelając w Sylwestra, nie robimy nic złego, przeprosiłem, wytłumaczyłem całość i zaapelowałem o niepoddawanie się negatywnym emocjom. Nie chciałem „kozaczyć” ani bronić swojego zdania za wszelką cenę, bo słysząc napastnika, który nadal denerwował się na przyjaciela i chciał go sprowokować niczym jeden ze słusznie zbanowanych forumowiczów miałem świadomość że takie działanie może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego. Wyartykułowałem jednak, że 31 grudnia i 1 stycznia używanie materiałów pirotechnicznych nie narusza żadnego prawa, a my sami nie mamy żadnych złych intencji i specjalnie wybraliśmy to miejsce, by możliwie nikogo nie drażnić. Po paru wypowiedziach, pani była już spokojna, a w jej słowach pojawił się nawet element wyrozumiałości, jednak jej mąż dalej się pienił, wygrażał się i popisywał słownictwem, jak również kulturą. Wróciłem do niego i w jakiś sposób w drodze uległości zahamowałem spór. Inaczej niczego nie dało się zrobić. Na koniec złożyłem jeszcze dla formalności krótkie życzenia (nieszczere), które państwo odwzajemnili i podobnie jak my, odeszli w swoją stronę. Konflikt był zażegnany (nie do końca, zaraz dowiecie się dlaczego), ale mój nastrój się popsuł. Było mi najzwyczajniej w świecie przykro, że tego dnia, na który tyle czekałem, i który miał być udany w stu procentach, spotkała mnie przykrość. Gdyby to się stało każdego innego dnia – trudno, nie mieli racji, ale nie będę płacił za ich głupotę swoim nastrojem. To był jednak jeden z moich dwóch ulubionych dni, miałem wręcz wymarzony stuff zbierany od marca i cieszyłem się z Sylwestra jak Farasz, kiedy wybuch emitera zmiata go z powierzchni ziemi, a tu taki popis chamstwa. Kiedy jechałem na pierwsze strzelanie byłem cały w skowronkach, a cały świat widziałem w różowych okularach, podczas gdy w drodze powrotnej czułem się, jakby do porannej kawy ktoś dosypał mi arszeniku zamiast cukru. Nie należę do osób, które potrafią się niczym nie przejmować i sposępniałem. Dziękuję Piropiotrowi za to, że mnie trochę pocieszył. Nam obu przyszła ochota na to, żeby odnaleźć tych ludzi i jeszcze z nimi porozmawiać, ale jako że zaszyli się ze swoimi psami gdzieś daleko, a czas mnie gonił, zrezygnowaliśmy. Jak się później okazało, wspomniani ludzie wrócili godzinę później i po powrocie ze spaceru chodzili od domu do domu w okolicy niczym Świadkowie Jehowy, skarżąc się na nas i szukając sprzymierzeńców, prosząc o zgłaszanie nas na Policję. Na koniec naszego spotkania, odebrałem jeszcze od Piotrka rurę do szelek 2’’ z fiberglassu, a później wróciłem do siebie. Pogoda była wtedy gorsza niż wcześniej (zupełnie jak mój nastrój). Słońca nie było już co oczekiwać, a na szybę spadały pojedyncze krople deszczu. Prawie straciłem radość, a dzień dzisiejszy jawił mi się jako zwykłe, szare popołudnie. Nie chciałem jednak robić z siebie męczydupy i zanim wszedłem do domu, w ogrodzie odpaliłem jeszcze korsarza, który wydał mi się głośniejszy tu niż na łąkach. Może to kwestia innego echa. Zwróciłem uwagę na to, że w czasie mojej nieobecności stopił się śnieg – już tylko gdzieniegdzie na polach było widać „białe kałuże”. Poszedłem popisać coś na forum, zjeść tradycyjny polski niedzielny rosół, a potem jeszcze obejrzeć pokaz w Sydney (czyli punktualnie o 14:00). Cały czas prowadziłem systematyczną wymianę informacji na temat wcześniejszego zajścia i nie tylko, z Piotrkiem. Takie natężenie połączeń telefonicznych jak między nami, po raz ostatni stwierdzone było między Moskwą a Waszyngtonem podczas kryzysu kubańskiego w 1962 roku. Co chwilę powtarzały się coraz głośniejsze wybuchy petard. Było słychać, że ktoś w okolicy bawi się już grubszym kalibrem, a nie „piro kopą”. Można było poczuć prawdziwy entuzjazm, kiedy po ziemi niosły się tak basowe echa. Przed 15-tą zebrałem się na już ostatni w roku wyjazd – pojechałem spotkać się ze znajomymi w centrum miasta. Wcześniej jednak przygotowałem cały zapas pirotechniki do wyniesienia na dwór. Być może wiecie, że prezydentowi Stanów Zjednoczonych, nieustannie towarzyszy ochroniarz, niosący za nim pilnie strzeżoną walizkę, w której znajdują się kody do broni jądrowej. Ktoś taki przydałby się mnie, ale zamiast haseł do broni masowego rażenia, w takiej walizce znajdowałaby się kartka z wypisanymi miejscami, gdzie przechowuję wyroby pirotechniczne. Musiałem wziąć – petardy spod ściany w pokoju, szelki ze strychu, moździerz z szafki na stare zeszyty na strychu, reklamówkę z „luźnymi petardami” z komody na poddaszu, pirobajery z pudełka po butach w piwnicy, i przeniosłem całość do przedpokoju, aby było mi wygodnie to wydobyć i po powrocie wziąć się od razu za strzelanie. Kolejno udałem się na wspomniane spotkanie. Byłem w galerii handlowej, gdzie wciąż trudno było znaleźć miejsce na parkingu podziemnym, mimo że na ulicach było dosyć luźno. Spotkanie, na którym wymienialiśmy się doświadczeniami z gry w geocaching z mijającego roku potrwało zaledwie około pół godziny, po czym o 15:30, po odebraniu pamiątkowego drewnianego medalu za kolejny rok zabawy, rozpocząłem powrót. Zmierzając na parking podziemny, na parterze przeszedłem obok stoiska z fajerwerkami Hestii. Jeszcze trzy, cztery dni temu, było wypełnione po brzegi. Wyrzutnie liczyły się chyba w setkach, a zestawów rakiet było tak wiele, że prawie nie było widać filarów na których zostały zawieszone. Teraz wyrzutni było już tylko kilka, podobnie miała się sprawa z rakietami, a w kolejce stało jeszcze kilka osób, które odłożyły sylwestrowe zakupy na ostatnią chwilę. „Jest jeszcze nadzieja, nie wszystkim odwala na punkcie zwierząt” – myślałem. Po krótkiej przebieżce po zatłoczonym parkingu, zacząłem podróż do mojej własnej krainy pirotechniki. Na dworze zaczynało już się ściemniać. Ulice przemierzały już spore grupki imprezowiczów śpieszących z szampanami i innymi, schowanymi głębiej specyfikami na domówki. Jeszcze tylko zdążyć na zielonym świetle i jestem u siebie. Kiedy wysiadłem z auta, od razu zaskoczyły mnie bliskie, basowe wybuchy, przypominające FP3 w czasach świetności. Mniejsze huki dało się usłyszeć już co parę sekund. Zaczynało się. Gdyby nie chmury, widziałbym jak zachodzi słońce. Pośpiesznym krokiem rozłożyłem arsenał na zewnętrznym parapecie okna piwnicy, wysłałem pierwszych parę życzeń do znajomych i rodziny, po czym miałem zacząć zasadniczą część strzelania. W międzyczasie, zaopatrzyłem się w kilkanaście pustaków wziętych z garażu (niepotrzebnie odwlekłem to na ostatnią chwilę, ale uwierzcie, po poprzednim powrocie w ogóle nie miałem apetytu na strzelanie). Trochę się nabiegałem tam i z powrotem, bo miałem aż trzy stanowiska do przygotowania – jednostrzałowe, moździerzowe i szelkowo-wyrzutniowe. Wszystko miało się dziać na obszernym i idealnie symetrycznym kawałku pola przed moim domem, otoczonym zewsząd domami (przyjaznymi), co korzystnie wpływa na odbieranie huku i echo. Śpieszyłem się, bo z powodu zachmurzenia dosyć szybko zapadał zmrok, a chciałem jeszcze się trochę pobawić przy dziennym świetle, którego wkrótce miało zabraknąć. Każdą cegłę, w trosce o bezpieczeństwo swoje i innych, kładłem bardzo ostrożnie. Stanowisko do odpalania dużych szelek wyposażyłem w aż sześć cegieł. Zerknąłem na aplikację mierzącą aktywność fizyczną, która już o tej porze, jeszcze przed gorączką niedzielnej nocy, pokazywała 10000 kroków. Niestety, przeszkodziło mi znowu to samo, co przyprawiło mnie o lęk i niepewność wczesnym rankiem. Poczułem spadające krople deszczu. Faktycznie, na niebie wisiała ciemna i niska chmura, której końca nie było widać. Z jednej strony pocieszałem się faktem, że nie jestem z cukru, lecz z drugiej – wolałbym bawić się w innych warunkach. Na chwilę przycichły dźwięki eksplozji. Ja też tymczasowo się powstrzymałem. Zrobiło się dosyć mroczno. Niebo miało kolor ołowiano-szary (miejscami niepokojąco ciemny) i zapadła cisza. Myślałem nie tylko o tym, żeby przestało padać, lecz chciałem też, by zrobiło się ciemno i paskudna chmura znikła mi z oczu. Na szczęście mżawka szybko się skończyła. Punktualnie o 16:11 na niebie zobaczyłem pierwszy efekt – wybuch rakiety z żółtymi, migoczącymi gwiazdkami. Na nowo wzmogły się dźwięki petard, ja zaś postanowiłem rozpocząć strzelanie od prostego porównania wszystkich rodzajów petard od najsłabszej do najmocniejszej. To jest taki moment, kiedy czuć pewną więź z tymi wszystkimi, którzy w tej chwili również odpalają fajerwerki, mimo że ich nie znam ani nie wiem dokładnie gdzie są, dialog bez słów. Chce się odpowiadać każdemu z osobna, choć i tak wiadomo, że moje huki znikną pośród setek innych. Trzeba jednak działać. Wcześniej wypisałem sobie je w odpowiedniej kolejności na kartce, jednak ciemność zaczęła zapadać tak szybko, że pod koniec listy musiałem wytężać wzrok. Latarka czołowa z regulowanym światłem okazała się artykułem pierwszej potrzeby. Wprawdzie kupiłem ją z myślą o zastępowaniu lampki w rowerze w razie wyczerpania jej baterii i chodzeniu po jaskiniach, ale okazała się być niezawodnym akcesorium także podczas odpalania petard. W czasie testowania dwukrotnie przerywałem, bowiem widziałem że pies lubianych przeze mnie sąsiadów zamieszkujących 60 metrów dalej chodzi jeszcze po podwórku i bardzo się boi, a jego właściciel wychodzi na podwórko. Poczekałem parę minut aż do czasu, kiedy zamknął owczarka niemieckiego w przedpokoju i zapalił mu światło. Potem jeszcze przerwałem, bo wydawało mi się że ktoś stoi na drodze dojazdowej do mojego domu i wpatruje się we mnie. Przyczajony za drzewkiem wyjrzałem w tamtą stronę i okazało się że po wcześniejszym incydencie mam najzwyklejsze przywidzenia, a ową „postacią” jest niedawno wbity filar płotu budowanego i jeszcze niezamieszkałego domu (poleci ktoś dobrego psychiatrę? nie musi być wykwalifikowany).Tymczasem ciemność stawała się coraz głębsza, a kolorów na niebie pojawiało się coraz więcej. Doszło do bardzo ciekawej sytuacji. W odległości około kilometra ode mnie ktoś odpalił wyrzutnię, w której poznałem efekt „Kasjopei” (lub jak kto woli „Foxa” z Biedronki), zaś po paru sekundach w tym samym rejonie odpalony został Mars od Jorge. Dzięki temu zbiegowi okoliczności przez chwilę miałem szczęście i okazję podziwiać te dwie baterie jednocześnie, i powiem Wam, że jak na odległość jaka dzieliła mnie od miejsca ich pokazu, rozmiar efektów był całkiem pokaźny. Bardziej na prawo, co chwilę w powietrze wzlatywała jakaś rakieta. Muszę tu jednak podkreślić, że ten rodzaj wyrobów pirotechnicznych, zupełnie zginął tej nocy pośród niezliczonej ilości wyrzutni. Na moim „poligonie” nadal przelatywały mocne petardy. Co prawda, na parapecie obok nich spoczywały również zapomniane petardy draskowe i małe lontowe, uznałem jednak że odpalanie takiej drobnicy po zmroku w Sylwestra, kiedy dookoła można podziwiać ferię barw i efektów, byłoby pewnego rodzaju złamaniem niepisanego pirotechnicznego savoir-vivre (tzw. „faux pas”). Mocniejsza artyleria przed wybuchem odbywała lot nad ogrodzeniem i lądowała w koszonej raz na rok trawie trochę zaniedbanej łąki. Po chwili mogłem ujrzeć nieśmiałe pojawienie się flary, a po jej zgaśnięciu kilkakrotnie mogłem odczuć niepokój. Wybuchnie czy nie wybuchnie? Na szczęście w znakomitej większości przypadków poprawną odpowiedzią okazywała się ta pierwsza, i w chwili eksplozji wszystkie dźwięki świata traciły swoje znaczenie. Szczególne wrażenie wywarły na mnie Bum Bumy (mam nadzieję, że w tym roku uda mi się gdzieś je dorwać). Ich zielonkawa flara jest taka słaba, jakby przygaszona, ale huk? Prawie się potknąłem, z takich petard można robić masclety jak na Las Fallas w Walencji! To oczywiście daleko idąca przesada, ale prawdą jest że te petardy mnie wręcz zszokowały. W mojej dzielnicy ktoś zaczął mi odpowiadać (może to Szymon?).Coraz częściej pojawiające się w obliczu zapadnięcia całkowitej ciemności efekty wciąż ukazywały się jednak dosyć daleko. Były jeszcze nieregularne. Zdarzały się takie chwile, kiedy nie było wiadomo który kierunek świata odzywa się najczęściej, jak również krótkie momenty wyciszenia, kiedy można było zapomnieć o dzisiejszej dacie. Uwagę zwróciły kostki z bardzo długim glitteringiem. Po trochę ponad godzinie zabawy, która upłynęła głównie na dziurawieniu podłoża petardami i hukowych eksperymentach, przyszedł czas na przerwę, w celu uzupełnienia kalorii (zostało jeszcze trochę świątecznej szynki). Nie potrzebowałem zagrzania (cokolwiek mogłoby to znaczyć ), bo ten dzień i wieczór były wyjątkowo ciepłe. Według Ogimetu, temperatura maksymalna 31 grudnia wyniosła całe siedem stopni na plusie, a spadku poniżej zera nie było przez całą noc sylwestrową. Prócz chwili wytchnienia posłuchałem sobie też trochę muzyki, która na dobre wpędziła mnie w imprezowy nastrój tego niezwykłego wieczora i przegoniła resztki zmartwień. Poczytałem jeszcze wiadomości, bo wcześniej nie miałem na to czasu i – oczywiście – sprawdziłem forum. Prawie wszystkie powiadomienia dotyczyły nowych postów na pirotechnicznych grupach. Raz, dla pewności, musiałem skontrolować wyglądając przez okno, czy pogoda nie obraca się przeciwko mnie, zaniepokoiła mnie bowiem krótkotrwała chwila ciszy. Na dworze było jednak sucho. Po około godzinie, z błogiego letargu w „kąciku muzycznym” wyrwał mnie bliski huk. To była rakieta, którą później zidentyfikowałem jako JR24 (znalazłem kawałek poligrafii w swoim ogrodzie). Chwilę potem następna atrakcja – wyrzutnia. Szybkim sprintem podbiegłem do okna, ostrym ruchem podniosłem roletę, i zobaczyłem ostatnie tchnienia baterii puszczanej przez jednych z moich głównych rywali w każdego Sylwestra. Z okna nie mogłem ich zobaczyć, bo ich dom, znajdujący się jakieś 50 metrów dalej, zagradza stojący wcześniej mały apartamentowiec. Lata doświadczenia nauczyły mnie jednak, że ci ludzie nigdy nie poprzestają na jednej baterii, dlatego tych kilkanaście wystrzałów potraktowałem jako wezwanie do wspólnej rywalizacji. Nie musiałem sobie tego powtarzać dwa razy, i już po minucie, w pełnym rynsztunku, stawiłem się na zewnątrz. Na początku zaakcentowałem swoje wyjście Crazy Robotsem. Dosłownie parę sekund później nad dachami ukazała się rakieta. Jedna, a zaraz potem druga. Usłyszałem też, że na podwórko apartamentowca wybiegły podekscytowane dzieci, chcące obejrzeć fajerwerki. Dodatkowo zachęcony tym faktem, wyciągnąłem pierwszy efektowny fajerwerk – single shota z wyrzutni „Anarchy”. Nie wiedziałem na jaki efekt trafię, ale byłem przekonany że nie zawiodę się na nim. Słusznie, bo efekt cracklingu, który wylosowałem, przykrył całe niebo. Poleciały kolejne jednostrzałówki, na które konkurent odpowiadał małymi wyrzutniami. Nie były może szczególnie okazałe, ale moją szczególną uwagę przykuła wyrzutnia o kalibrze 20 milimetrów, w której finale znalazły się trzy głośne strzały salute, jak również kostka z crackingiem przypominającym bardziej rybki (wprawdzie nie uciekające). Z satysfakcją stwierdziłem jednak, że to wystrzały sponsorowane przeze mnie, przynoszą publiczności więcej uciechy. Idąc do mojego zbudowanego z czterech cegieł stanowiska do jednostrzałówek, obok którego postawiłem również składające się z czterech cegieł stanowisko do mniejszych szelek, zauważyłem że ktoś stoi przy oknie apartamentowca i przygląda się moim popisom. Zły humor został wyleczony. Zdobyłem się również na czynność, na której wykonanie długo czekałem. Odpakowałem pierwszą szelkę z kupionego w ostatnich dniach przed wejściem w życie ustawy CE moździerza, starannie włożyłem ją do rury, i odpaliłem lont. Trafiła mi się zielona piwonia, która rozbłysła wysoko, a mimo to żarzące się fragmenty pocisku opadły na ziemię, a huk przez kilka sekund rozchodził się w powietrzu. Byłem usatysfakcjonowany zarówno głośnością wystrzelenia ładunku, jego efektem, jak również dokonaniem wtedy, pół roku temu, dobrego wyboru. Zadzwoniłem do Piotrka, aby zdać mu na żywo możliwie jak najlepszą relację, oczekując podobnej z jego strony. Opisałem wszystko co widziałem obok siebie, jak również rywalizację z konkurentem, który po pewnym czasie zawiesił broń. Muszę nieskromnie przyznać, że komentuję pirotechniczne pojedynki lepiej niż Tomasz Hajto mecze naszej reprezentacji w piłce nożnej (teraz sobie uświadomiłem że w tym roku mamy mundial!) W tym czasie pierwsza fala wieczornego strzelania osiągała apogeum. Błyski fajerwerków było widać z każdej strony, a na szczególną uwagę zasługiwały wyrzutnia kątowa z mieniącymi się ciemnozłotymi palmami, jak również powtarzający się niemal wszędzie gęsty crackling. Kiedy uświadomiłem sobie, że już teraz setki ludzi demonstrują swoją pirotechniczną siłę, uznałem że nie można dłużej czekać. Z kartonowego pudełka wyciągnąłem pierwszą z ośmiu szelek dwucalowych. Na dobry początek – czerwona fala. Ze względów bezpieczeństwa, rurę ustawiłem trochę dalej niż pozostałe stanowiska do strzelania, w głębi niewielkiego pola, i dla pewności obstawiłem ją nie czterema, lecz sześcioma pustakami. Ostrożnie odbezpieczyłem lont, włożyłem ładunek do środka, upewniając się czy uczyniłem to prawidłowo, zapalniczka w dłoń i uciekamy. Byłem trochę stremowany, bo to największy ładunek jaki dotąd odpalałem. Byłem wtedy w kontakcie z kolegą Szymonem, który mieszka na zboczu góry, około kilometr ode mnie, i miał szansę to zobaczyć. Choć oczekiwałem długiego zapłonu, już po kilku chwilach szelka z hukiem wyleciała w powietrze. Poszła bardzo, ale to bardzo wysoko, aż jej światło zaczęło wizualnie przygasać, i wtedy wybuchła, zakrywając pół nieba przepięknym efektem. Nie tylko sam się zachwyciłem, lecz również usłyszałem głos zachwytu w słuchawce, eksplozję takiego ładunku dało się bowiem z pewnością zobaczyć nawet z dużo większego dystansu. O godzinie 19:30, po uprzednim wystrzelaniu jeszcze wielu petard hukowych, zakończyłem kolejną część swojej zabawy i wróciłem do domu na herbatę, „Wiadomości” i orędzie noworoczne Prezydenta RP. Późniejsze chwile wyśnienia upłynęły na zabawie w rytmie „Miłości w Zakopanem”, „Despacito” i innych podobnych kawałków, którymi uraczono nas tego wieczora. W tak zwanym międzyczasie podziwiałem fajerwerki odpalane w najróżniejszych miejscach, oddając się kolejnej dyscyplinie olimpijskiej, jaką jest bieganie od okna do okna. Na kilkanaście minut przed 21 wyszedłem na przedostatnie, i jednocześnie najdłuższe strzelanie, trwające ponad dwie godziny. W końcu zostało mi jeszcze dużo rzeczy do zabawy. Tym razem kilku petard użyłem jedynie na samym początku, a w późniejszym czasie pozostałem przy fajerwerkach dających kolorowy efekt na niebie. Było bardzo widowiskowo, na tyle, że co chwilę zwoływałem rodzinę na balkon. Musieli się nagonić, bo co chwilę przychodzily mi do głowy nowe pomysły, a Staff wydawał się z tego miejsca większy niż kiedykolwiek wcześniej. Duże uznanie zdobyły zarówno szelki, fontanna Vesuv, jak i single shoty, z dezaprobatą spotkał się natomiast odpalony „na pokaz” Crazy Robots. Według mojej widowni to było straszne, koszmarnie głośne. Trochę racji w tym chyba jest, bo stojąc zaledwie odrobinę bliżej niż zwykle, poczułem na sobie podmuch. Odpaliłem również kolejną szelkę dwucalową, tym razem z efektem flower wave, który wywarł na mnie bardzo duże wrażenie – jak na profesjonalnym pokazie. Byłem oszczędny w używaniu największych szelek, miałem bowiem zamiar popisać się nimi też o północy, a jedną zostawić na zawsze na pamiątkę. Kiedy zostałem już sam, postanowiłem pouwieczniać trochę swojej zabawy na zdjęciach. Wtedy zwróciłem uwagę na coś bardzo miłego. Niebo pojaśniało i z dziury w chmurach wydostał się Księżyc zbliżający się do pełni. Ten sam, który był widoczny na nagraniach z dalekiej Australii i Hongkongu, postanowił zabawić również u nas. Fajerwerki o różnych efektach pięknie komponowały się z jego przyjaznym światłem i stawały się jeszcze piękniejsze, zyskując dodatkową „ białą gwiazdę”. Zadzwoniłem jeszcze zapytać co słychać u znajomych piromaniaków. Ten mieszkający bliżej mnie, zalecił mi, abym pozostał jeszcze na dworze, bo za chwilę zacznie swoje strzelanie. Faktycznie, podpierając się otrzymanymi od niego szczegółami, najpierw zobaczyłem rakietę Best, później wyrzutnię Seul, następnie Tybet, a na koniec znana mi już dobrze Suchumi – wszystko od Komety. Nie sposób było jednak skupiać się tylko na jednym punkcie nad widnokręgiem, bo strzały dobiegały z każdej strony. Znowu odezwali się bliscy prawie-sąsiedzi (tym razem nie ci, z którymi najbardziej konkuruję). W niebo poszła wielostrzałowa (ponad 50) wyrzutnia 20mm. Powiem Wam, że to jest całkiem ciekawe rozwiązanie, aczkolwiek ta konkretna kostka specjalnie mnie nie zachwyciła. Na większą uwagę zasłużył „konkret” z chmurą crackingu, odpalony kawałek dalej, dokładnie naprzeciwko mnie „Chyba tej nocy nie będę oryginalny” – myślałem. Miało to swoje uzasadnienie, bo crackling i złote palmy, będące w tym roku moim „point phare”, święciły w tym roku wielkie triumfy. Szukając dobrych punktów obserwacyjnych krążyłem po całej okolicy. Pod koniec mojego pobytu na zewnątrz, kiedy w moim otoczeniu zaczynała się już „cisza przed burzą” i o Sylwestrze przypominały tylko odległe, przytłumione trzaski, poszedłem jeszcze na swoją ulicę, aby pozbyć się wirującej drobnicy. Przez ponad dziesięć minut nie przejechał ani jeden samochód, choć było dopiero około 22:30. Stężenie klimatu sięgało maksimum. Odpaliłem włożonego w usypaną ziemię obok budowanego chodnika single shota, po czym wróciłem na swój poligon, gdzie po kilku petardach i mniejszych szelkach, postawiłem ostatni krok do północy ostatnimi sztukami pocisków triplexowskiego moździerza. Ktoś mi odpowiadał, bo widziałem kilka niedużych rakiet wylatujących z pobliskiego lasu. Kiedy nastała „cisza przed burzą”, jako ostatnią rzecz, odpaliłem jeszcze jedną szelkę flower wave, oraz wyciągnąłem z opakowania ostatnią szelkę z moździerza, po czym załadowałem ją do rury, by była już gotowa na ostatnie strzelanie. O północy chciałem bowiem użyć wszystkich rodzajów swojej amunicji. Na koniec posłuchałem jeszcze muzyki siedząc na świeżym powietrzu. O 22:50 wróciłem do domu, gdzie głównym tematem była godzina wyjścia na ostateczne strzelanie. Mogłem porzucić wszelki lęk związany z pogodą, bo oprócz Księżyca, na niebie zaczęły pokazywać się także gwiazdy, z odwiecznym stróżem zimowego nieba – Orionem. Miło pomyśleć, że w ciepłe, letnie noce, w tym samym miejscu gdzie teraz montuję fajerwerki, będzie stał teleskop zerkający tam, gdzie czas nie ma znaczenia. W ostatnich kilkudziesięciu minutach zdecydowałem ostatecznie, jak zorganizuję główny pokaz, zerwałem wierzchnie folie z baterii, pośmiałem się z politycznych memów, wysłałem trochę życzeń, trochę porozmawiałem przy choince i pooglądałem telewizję. Po raz pierwszy podjąłem decyzję, aby odpalić fajerwerki o północy. Zdecydowałem się na to dlatego, że rok temu zacząłem pokaz zbyt wcześnie, mniej więcej o 23:40. Kiedy moja największa wyrzutnia – Kewlar – wystrzeliwała finał, była 23:53, i harmider dookoła dopiero się zaczynał, a co za tym idzie – widownia mogła być większa. Tym razem decyzja o wyjściu zapadła dopiero o 23:50. Po uprzedniej konsultacji jedną wyrzutnię zdecydowałem zostawić na przyszły rok (ale w tym roku już nie ma zmiłuj). Bezpośredni impuls do wyjścia na główną część zabawy, stanowiły bardzo nasilające się huki. Jeszcze o 23:45 było dosyć cicho, a około 23:50 wręcz zerwały mnie silne wybuchy gdzieś niedaleko. W pomieszczeniach mimo włączonego światła było widać błyski odbijające się od ścian. Jako, że miałem do udźwignięcia jedynie trzy kostki, nie brałem żadnej skrzynki, lecz wziąłem wszystko na raz, rękami. Rodzina miała zaraz do mnie dołączyć. Kiedy kładłem wyrzutnie na ziemi, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, były piękne, różnokolorowe i migoczące efekty wyrzutni puszczanej po mojej lewej stronie. Mieszkający tam ludzie nigdy nie szczędzą pieniędzy na fajerwerki, ale tym razem milczeli wieczorem (co mnie trochę niepokoiło), a uaktywnili się dopiero na parę minut przed „godziną zero”. Wyrzutnia już kończyła strzelać, a wokół niej, jak grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać kolejne, kiedy coś dziwnego przykuło moją uwagę. Coś jasno świeciło na końcu drogi dojazdowej do mojego domu. Z racji tego, że mieszkam na niewielkim wzniesieniu, nie widziałem co to, aż po chwili moim oczom ukazały się światła samochodu. Przez chwilę myślałem, że ktoś zabłądził i skręcił w niewłaściwą drogę (co często się u mnie zdarza), ale ten kierowca przemieszczał się zdecydowanie i szybko w moim kierunku. Nagle zobaczyłem, że na dachu pojazdu jest podświetlony napis. Taksówka? Nie, przecież to policja! Ani przez chwilę nie czułem żadnych obaw, był przecież Sylwester, w dodatku prawie północ (zresztą i tak wolałbym spotkanie z policjantem niż ze wściekłym „obrońcą zwierząt”, tak jak było za dnia). Byłem zdziwiony i zaciekawiony o co chodzi. Radiowóz zatrzymał się obok mnie i uchyliły się szyby. „Czy nie widział pan kogoś podejrzanego, obcego, kto by się kręcił tutaj po okolicy?” – usłyszałem. Odpowiedziałem przecząco, bo ostatnią godzinę spędziłem nie wystawiając nosa z domu, natomiast wcześniej podczas mojego pobytu na dworze, nie widziałem żywego ducha, a jedynym dowodem na to, że okolica nie śpi, były wzbijające się co chwilę w niebo fajerwerki. Życzyli szczęśliwego nowego roku i na koniec spojrzeli jeszcze na moje wyrzutnie, spoczywające już na ziemi i czekające na odpalenie (dobrze że nie widzieli szelek 2” xD). Zrobiło mi się ich żal. Na pewno woleliby spędzić ten czas w rodzinnym gronie, i tak jak ja odpalać fajerwerki, a musieli jeździć po bawiącej się okolicy i kogoś szukać (później okazało się, że szukali kierowcy, który z impetem wjechał w jedno z ogrodzeń przy mojej ulicy, po czym zbiegł z miejsca wypadku). Na niebie trwał już prawdziwy popłoch. Dosłownie z sekundy na sekundę ilość wybuchów rosła, a wyrzutnia rodziła wyrzutnię. Zieleń mieszana z crackingiem u sąsiada rozświetlała podwórko tak, że byłem w stanie rozpoznać wszystkie drzewa w promieniu kilometra. Ze wszech stron dobiegały mnie nieustające huki i gwizdy, a efekty rozkładały się na kilku poziomach. Nawet otaczające niebo delikatną mgłą, wysokie stratusy zdawały się odbijać część światła. Była 23:53. O tej godzinie odpaliłem gwizdki, których używam w celu „zaalarmowania” oklicy, małą szelkę z seledynowym efektem, potem dwie duże szelki z efektem golden willow, które zostały skwitowane jednym słowem – „piękne”, a potem przeszedłem już do najbardziej oczekiwanych wyrobów - kostek. Na pierwszy rzut poszła Piza od Komety, a później oszałamiająco piękny Equalizer. Napiszę o nim osobny post, ale chwalenia tej wyrzutni nigdy za wiele! Po zakończeniu jej pracy podziwiałem wszystko, co rozprzestrzeniało się dookoła. Fajerwerków było więcej niż rok temu, tyle że traciło się w tym wszystkim orientację. Chmury błyszczały od fajerwerków, jakby trwała potężna burza, a wszystkie światła pojawiały się same z siebie. Biel i srebro dominowały, ale wielokrotnie zauważałem też ciemne złoto i zieleń. Wtedy coś mnie tchnęło. Sprawdź godzinę! Wyciągnąłem telefon, zastanawiając się, czy zdążymy na odliczanie, ale było za późno. Stary, dobry rok pożegnał się z nami bez „do widzenia”, a rok stulecia polskiej niepodległości, wielka niewiadoma, nadszedł znienacka. Na ekranie widziałem tylko cztery zera i datę – poniedziałek, 1 stycznia. Wysłałem przygotowane wcześniej życzenia do pewnej osoby i przez chwilę wpatrywałem się w otoczenie. Nie tylko fajerwerki stwarzały cudowny nastrój. Na niebie, za nielicznymi, mglistymi chmurami wysokiego piętra, połyskiwały gwiazdy konstelacji Oriona, nad którego „głową” na bawiących się ludzi spoglądał Księżyc. Tak pięknego nastroju nie było nawet rok temu. Wtedy było wprawdzie bezchmurnie, ale o północy próżno było szukać Srebrnego Globu, jedynie wieczorna Wenus dawała wyjątkowy nastrój. To był symboliczny obrazek – fajerwerki odmierzające upływ dwunastu miesięcy, połyskiwały na tle tego dalekiego, nieskończonego świata, tam gdzie nasz długi rok jest jak „czwarta część mgnienia”, jak pisał kiedyś Daniel Naborowski… Życzyłem sobie, aby w nowym roku pogodnych nocy było jak najwięcej, abym miał więcej niż w minionym roku okazji do praktykowania mojej innej pasji – astronomii. Dwie minuty po północy postawiłem kropkę nad „i”, odpalając fenomenalną wyrzutnię Samum. Moje fajerwerki się już prawie skończyły, ale wokół pirotechniczne święto trwało w najlepsze. Gdzieś niedaleko rozległ się nietypowy, głośny i bardzo długi świst, od którego aż zabolały uszy. Moi konkurenci wystawili do boju trochę małych wyrzutni i dwa konkrety, jednak trochę niższej klasy. Lepiej dawano sobie radę z drugiej strony – tam jednak było intensywnie, a krótko. Poszło kilka mocnych wyrzutni z różnych domostw. Nad horyzontem w kierunku południowym wybuchły dwie duże, czerwone szelki. W innych fragmentach widnokręgu nie dało się nie zauważyć licznych baterii kątowych. Widziałem jak trochę dalej kolega Szymon odpalał pięknego Kryptona, który przykuwał uwagę nawet w obliczu innych, niezliczonych blasków. „Ciekawe co teraz robi ten, który chciał mi to zepsuć” – pomyślałem. Około dziesięciu minut po północy, kiedy natężenie strzelania zaczynało powoli maleć, wróciliśmy do domu na życzenia i toast szampanem. Podczas tych czynności widziałem jeszcze, jak nad pobliską rzeką ktoś odpalił przepiękną wyrzutnię. Miała na pewno sto strzałów, a jej efekty były tak różnorodne i rozłożyste, że w jednej kostce mogłem zobaczyć chyba wszystkie możliwe efekty – od wirów, przez kolorowe gwiazdy, aż po rozłożyste palmy i zwieszające się ku ziemi wierzby. Majstersztyk. Tak kończyła się wspaniała zabawa. Nie czułem jednak z tego powodu smutku, jak nawet w ostatnich dwóch latach, lecz miałem poczucie spełnienia. Nie można jednak zapominać też o tym, że zmieniliśmy datę, toteż porozmawialiśmy w rodzinnym gronie o naszych tegorocznych planach (a trochę ich jest) i powspominaliśmy stare dzieje. Przed pierwszą zadzwoniłem do znajomych piromaniaków, aby zapytać o wstępne wrażenia, a później, po umyciu się, oglądałem jeszcze końcówki telewizyjnych koncertów. Kiedy tylko zamykałem oczy, nadal widziałem przed sobą lecące ku niebu i rozbijające się komety… Byłem wypełniony energią, aż nagle, po drugiej w nocy, zaczął morzyć mnie sen. Nie czekałem już na pokaz w Rio de Janeiro, który obiecałem sobie obejrzeć za dnia, po czym poszedłem spać. Kiedy o trzeciej w nocy spojrzałem ostatni raz przed okno, zobaczyłem kładącego się spać Oriona. To gwiazdozbiór zimowy, który o tej porze, mimo że dopiero zaczyna się styczeń, zaczyna już robić miejsce konstelacjom wiosennym; tak jakby chciał przekazać, że czas do wiosny zleci nam w okamgnieniu (w sumie nie wiem czy tego chcę, bo matura). W tym samym czasie, o trzeciej, usłyszałem ostatnią wyrzutnię, i zapadłem w sześciogodzinny sen – coś zasłużonego po dniu pełnym wrażeń. Miałem prawo być trochę zmęczony, bo według aplikacji mierzącej moją aktywność fizyczną, 31 grudnia ubiegłego roku zrobiłem 23685 kroków (dla porównania, rok wcześniej było ich „tylko” trochę ponad 16 tysięcy). Tak jednak należało zwieńczyć bardzo aktywny fizycznie rok. Sylwester był już zamkniętą kartą, owa karta była jednak niczym baśń, która na zawsze zostanie w pamięci jako coś magicznego. Czy to był najlepszy Sylwester? Myślę, że mimo niemiłego incydentu tak. Spełniłem kilka pirotechnicznych marzeń, o niczym nie zapomniałem, zrobiłem wszystko co zaplanowałem, i przede wszystkim – dobrze się bawiłem. Bo chyba na tym każdemu z nas zależy najbardziej… Mam nadzieję że dzięki tej relacji poczuliście choć małą cząstkę niezwykłego klimatu tego wyjątkowego dnia. Serdecznie pozdrawiam w szczególności niezastąpionego i jedynego w swoim rodzaju Piotrka (piropiotr223), dzięki któremu ten dzień był zdecydowanie lepszy i przyjemniejszy niż przy każdych innych okolicznościach, no i bardzo mi pomógł w zdobywaniu swojego arsenału przez cały rok, Mpiego za przegonienie deszczowych chmur i Was wszystkich J Jednocześnie przepraszam za zaśmiecenie forum. Capodanno (Piotrek) 5 stycznia 2018 roku, godzina 22 Premierę na forum planuję na listopad 4 Cytuj
piropiotr223 11 Opublikowano 23 Listopada 2018 Ufff, tego postu wyżej lepiej cytować nie będę ale właśnie skończyłem go czytać po raz drugi (pierwszy raz wersja nieco okrojona) Cieszę się niezmiernie że brałem udział w wydarzeniach zawartych w tej niesamowitej epopeji sylwestrowej :) Cytuj
mantis 438 Autor Opublikowano 23 Listopada 2018 Współczuję chłopaki, też się spotykam z ludźmi, którzy zabraniają strzelania w Sylwestra. Opcji z kastetem jednak nigdy nie spotkałem. Kto by pomyślał, że w jednym dniu można tyle przeżyć. Pozdro Capodanno, kawał bardzo pozytywnej grafomanii. Gdzie wgl strzelaliście, w Krk czy w NS? Cytuj
capodanno 37 Opublikowano 23 Listopada 2018 Wszystko działo się na obrzeżach Nowego Sącza, Kraków mam wpisany w profilu, bo tam studiuję i dzięki temu spędzam dużo czasu. Miejsce spotkania z tym dentystą (wiem kto to, ale ochrona danych osobowych), to takie w którym za nic bym się nie spodziewał takich akcji, bo też jestem z obrzeży miasta, tylko innego osiedla, całkiem niedaleko piropiotra, 20 minut skrótem na rowerze. Miło że podoba Ci się moje wypracowanie Cytuj
capodanno 37 Opublikowano 3 Stycznia 2019 Jeśli to kogoś interesuje, to rekord długości posta zostanie wkrótce pobity Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.